Gra PBF w świecie Star Wars, rozgrywająca się w czasach Młodego Imperium.
Admin - MG
Wszystko widziane jak w zwolnionym tempie. Krople deszczu mozolnie przecinające potężne powietrze opadały na ziemię. Niektóre z nich dotykały Nemedisa, zalewały go. Już wiedział, że to koniec. Że pora umierać. Pochylił głowę, idąc w stronę robota. Kroki ciężko odbijały się echem, budziły nieprzyjemny dźwięk, gdy deszcz wokół nóg rozsypywał się tysiącami kropel na boki. Tempo chodu nieco zwolniło...
Jak to jest umierać?
Powiedz...
Błysnęło. Sith zaczął otwierać półprzymknięte oczy. Słoneczny dzień. Polana. Gdzieś w oddali wioska, widac dymy unoszące się nad nią. Z boku szumiał gęsty las. Było tak... Jasno. Blask odbijał się. Spojrzał przed siebie. Ktoś tam był. Śmiał się... Zaczął iść... Przyśpieszył kroku. Po chwili nerwowy chód zamienił się w coraz szybszy bieg. Odgarniał długimi dłońmi kołyszące się na wietrze łany zbóż, ziół... Złociste, zielonkawe. Roztaczające swoją cudowną woń. Biegł ile sił w nogach, pozostawiając za sobą podeptane rośliny, pękające gałęzie. I gdy dobiegł na miejsce, do celu... Nikogo tam nie było. Nie było postaci. Wszystko zatopiło się w mroku...
Muszę tu zostać?
Zobaczył samego siebie. Klęczał wśród płaskiej, nieskończonej zieleni. Nie było nic. Nieskończona przestrzeń, nie zakłócona niczym. Spokojnie biegający po niej wiatr.
Musisz...
Tutaj mnie nic nie boli. Nie chcę tam wracać. Nie chcę, by mnie znienawidził. Nie chcę, żeby bolało. Tutaj nic nie boli... Tutaj...
Jesteś tchórzem? Nie chcesz wyjść?
Nie... Ja po prostu... Muszę. Muszę tu zostać. Tak powiedziałeś. Przecież tutaj nie czuję bólu. Nic. Pustka.
To koniec.
A więc... Ja umarłem.
Czas przyśpieszył, chmury nad nieskończoną, zieloną przestrzenią zaczęły się poruszać nienaturalnie szybko. Nagle usłyszał huk, potem błysnęło...
I znowu ta wizja. Przybyął by przeszyć, zmaterializowała się.
Stoi. Jest zimno, wieje wiatr. Spojrzał pod nogi, stoi w śniegu. Zimno bez litości mrozi jego ciało. Błysk...
Pojawia się przed nim Hakon. Wyciąga do niego dłoń... I wizja się rozmywa. Hakon znika, rozprasza się, wiatr przez chwile burzy obraz znikającego Barabela. Jedno mrugnięcie... Hakon znika w ciemnościach. On... On trzyma jeszcze przez chwile wyciągniętą dłoń, ale Barabel zniknął. W zmęczonych oczach zaszkliły się łzy. Pierwsze jakie pamiętał.
I ciemność...
Nic nie pamięta.
Nie pamiętał tak wielu szczegółów, tego co się wydarzyło. Ale ta ciemność przysłaniająca oczy... Po części świadoma.
Coś znów błysnęło, świadomość walczy ze światłem... I nagle powstaje obraz, z początku rozmazany, słabo widoczny. Widzi samego siebie. Stoi obok klęczącego Quermianina. Obraz powoli się wyostrza. Widmo klęczącego znika. Dotknął ścian. Tak, poznaje to miejsce, to jego kwatera... Jeszcze jeden błysk...
Nagle stał się szukającym. Przed chwilą odprawił rytuał, tak, już jest blisko... I nagle czuje niewyobrazalny ból. Prowadzi monolog, bez odpowiedzi. Czuje napinającą się, prawie pękającą nić. I te miliony... Miliardy igieł wbite w coś, co miało przypominać ciało. Coś co było tylko jego metalowym wyobrazeniem. Osamotnienie, ból stach...
Nagle poczuł, że jest mu niedobrze. Tak, zaraz chyba zemdleje... Ale zamiast tego następuje chwilowa ciemność. Powieki, posklejane zeschniętą krwią otwierają się. Dxun. Wspomnienie przeszywa całe ciało... Zobaczył tylko momenty, jakby klatki, urwane z filmu. Ktoś coś do niego krzyczy, ale on nie słyszy. Zdezorientowane oczy szukają odpowiedzi... I nagle czuje przeszywający ból. Kiedy juz ma wrazenie, ze wszelkie tortury którym jest poddawany nie mają końca, klatki przestają się wyświetlać, obraz ginie... Błysk i...
Quermia.
Gęste puszcze, piękne równiny, po których biega wiatr. Gdzies między gęsta roślinnością wychyla się jego głowa. Uśmiecha się. Długie palce zaczynają przedzierać się przez nieskończone pole zieleni. Powietrze ma inny smak, wszystko wspaniale pachnie. Biegnie. Czuje, że musi. Jeszcze troche... Dłonie rozrywają delikatną tkanke roślin. Biegnie, najszybciej jak może. Przedziera się, nogi odmawiają posluszeństwa, ale nie może się im poddać! Nie teraz! Jeszczed troche...! I...
Nagły huk. Błysnęło, a potem ciemność.
Ciężki, głośny oddech przerywa cisze. Ciało bezwładnie opada w dół. Pierw na kolana. Zachwiał się, kiedy kolejne pociski przeszyły brzuch. Ręce opadły, podparł się nimi.
Słyszę dzwony... Czy to ślub? A może...
Deszcz bez litości smagał ciało. Ciało, z którego wydzierały się resztki życia. Krople coraz grubsze i cięższe, w coraz większej ilości. Niebo jakby pochmurniało. Jak omen. Oczy zaczęły się powoli zamykać. Spłynęły łzy, mieszając się ze ściekającym po twarzy deszczem. Zagrzmiało... Ciało zaczęło opadać na lewy bok, bez siły. Wypłynęła kałuża krwi. Mieszała się z kroplami wody. Wypłynęło cierpienie. Smutek, nienawiść, zło... Niewyobrażalny ból. I ta pustka. Ale już nie będzie boleć... Chwila, ulotna i słaba. Ciało implodowało. Zniknęło. W mocy? W śmierci? Została tylko szata nasiąknięta krwią.
Tyle zostało. Materiał, bandaże, miecz świetlny, który opadł z metalicznym trzaskiem...
To koniec.
Offline
*Kilka godzin po starciu HK-47 z Nemedisiem i po śmierci tego drugiego, nad orbitą Kamino pojawił się niewielki prom gwiezdny, bez oznakowań. Była to raczej prywatna jednostka, a przynajmniej takie wrażenie sprawiała. Powoli i spokojnie prom wszedł w atmosferę burzowej planety, kierując się ku miastu Tipoca. Za starami maszyny siedział postawny mężczyzna a jego drugim pilotem był niebieskoskóry twi'lek. Obaj piloci skierowali się ku Dużej płycie, wiedząc, że to duże lądowisko ukryje ich i nie wzbudzi większych podejrzeń. Mieli świadomość, że Imperium gościło tutaj na jakiś czas przed nimi z powodu jakiegoś incydentu, ale nie mogli przełożyć tej wizyty. Już od dłuższego czasu ją planowali...
Tak więc gdy prom zataczał leniwe koło nad płytą lądowiska to twi'lek zauważył ślady po starciu w postaci zniszczonego frachtowca oraz śladów po turboblasterach statku Imperium. Źle to wróżyło... no ale wylądowali zgodnie z planem i otworzyli główną rampę. Oni jednak nadal siedzieli w swoich fotelach, gdyż to nie im przypadło w udziale prowadzenie rozmów z kaminoanianami, lecz ich "szefowej", która właśnie opuściła pokład wraz ze swoją ochroną złożoną z dwóch uzbrojonych ludzi, ale ubrani byli normalnie, w żadne pancerze czy mundury sugerujące sympatie polityczne. Nieco z tyłu, za nimi szła kobieta w płaszczu przeciwdeszczowym, więc nie było widać jej twarzy. Cała ta trójka przemaszerowała przez płytę, aż w końcu dotarli do drzwi i weszli do środka...*
Offline
Admin - MG
*Nie tylko śmierci drugiego, bo i zniszczeniu pierwszego. Naturalnie wielkich problemów z lądowaniem nie było. Problem w tym, że nikt tutaj na nich nie czekał - Kaminoańczycy mają wpływ na lądowania na ich lądowiskach, ten jest akurat nieco "mniej państwowy" i jedyna droga do miasta wiedzie turbo metrem. Zresztą, po ostatnich wydarzeniach stali się bardziej ostrożni i zamiast witać gości z otwartymi ramionami - siedzą i liczą kredyty. No i spotykają się z imperialnymi, czego dowody było widać na płycie. Na szczęście - owi gości odlecieli jakiś czas temu. Bez niczego.*
Offline
*Akurat nie spodziewali się jakiegoś ciepłego powitania, ale chociaż jakiegoś strażnika. Cóż, skoro nawet jego nie spotkali, to cała trójka postanowiła wybrać się właśnie tym turbometrem do właściwej części miasta, by spotkać się z jednym z przedstawicieli klonerów, z którym rozmawiali przez sieć holonetową. Zdawali sobie również sprawę z chciwości kaminoan, ale to akurat mogli obrócić na swoją korzyść, o ile się ich rozmowy powiodą, bo nikt nie wykluczał fiaska. Przez całą drogę nie rozmawiali ze sobą. Strażnicy siedzieli po obu stronach drzwi, podczas gdy kobieta nadal w płaszczu i z kapturem na głowie siedziała z boku, pogrążona w swoich myślach. Planowała cały czas przebieg tej rozmowy, ale w końcu dała sobie z tym spokój, gdy dotarli do właściwego przystanku. Wszyscy wysiedli i rozejrzeli się w poszukiwaniu jakiegoś przewodnika*
Offline
Admin - MG
*Nie było strażnika. Oni nie wiedzieli co tu się wcześniej działo, ale Kaminoańczycy doświadczyli tego na własnej skórze. Lubią pieniądze, ale nie aż tak jak własne życie (własne, bo o cudzym nie ma co wspominać). Nie dość, że tyle problemów ich spotkało, musieli odesłać z kwitkiem imperialnych, którym wcześniej powiedzieli, że mają coś bardzo ciekawego, coś, z czego nawet sam Palpatine będzie sie bardzo cieszył. W ten sposób kobieta wraz z ochroną, nie rzucając się w oczy, dojechała do właściwej stacji, czyli do kompleksu naukowego rzec by można. Bardzo podobnego, do tego, w którym kiedyś załatwiali swe sprawy Yoda i Obi Wan. Dopiero tu na nich ktoś czekał. Żadnych komitetów powitalnych, jedna, skromna osoba i to nie tak bardzo żądna zysku jak zawsze. Nie ma co się rozpisywać nad wyglądem, Kaminoańczyk. Rodzaj męski, wprawny obserwator zauważy wypustkę z tyłu głowy świadczącą o płci. Osobnik ten, przywitał się oszczędnie i zaczął prowadzić w górę, ku korytarzom kopleksu. Tam też wydawało się, że nikt nawet o nich nie wie. Ba, obsługa tak jak zawsze tłumnie pokonywała korytarze. Było ich nieco mniej niż zwykle, miejscami kręciły się droidy (ale nie od dziś wiadomo, że Kaminoańczyków najlepszą stroną nie są sprawy związane z ogólnie pojętymi: strategią, wojną, planowaniem).*
Offline
Zwykły obywatel
*prosto w zawieruchę, wieczną burze i ulewę wskoczył z orbity mały myśliwiec. Po przejściu pozytywnie kontroli – maszyna sprawna, pozwolenie jest – po coś się w tej ambasadzie było – zatoczył koło nad zabudowaniami w dole. Pilot bokiem, przez iluminator poświecił im trochę swojej uwagi*
jesteś szalony. Kompletnie stuknięty *rzekłszy do siebie pchnął drążki, by za sprawa cudownych procesów technologicznych opasc niżej i szukać sobie miejsca na lądowanie. Było to i proste i trudne zarazem. Proste, bo co to wylądować. Trudne – gdzie, do stu przekleństw?!*
Jestem sobie czajnik dzielny chwat… *zaintonował, stukając palcem ster. Leciał nisko. Rozglądał się. Starał się czuć* …choć niektórzy twierdzą- stary grat. Ucho dzióbek brzuszek pękaty, zaparzcie se we mnie herbaty… eh, co mi odbiło…
*Dalej szło już standartowo: wydałem pieniądze, zadłuzyłem, się, zaryzokowalem prac a, ba – zyciem, i co? I latam sobie nad jakąś krainą Deszczowców*
Offline
Admin - MG
*U kaminoańczyków było jak zawsze - nadwodne kompleksy miasta-stolicy Tipoca skąpane w burzy. Woda była wszędzie, wiatr silny. Nie bez powodu planeta zwana jest "planetą burz". Najbardziej w oczy rzucała się duża płyta dzikiego lądowiska, rzecz by można, największa - znakomita większość innych miejsc do lądowania to drobne, wyznaczone skrawki platform połączonych z kompleksami. Poza tym, Kris mógł poczuć, że coś go tam ściąga. Tak, jakby miał ochotę wylądować właśnie tam. Już mógł poczuć anomalie w pobliżu tej płyty i z pewnością wiążące się z tym podekscytowanie.
Dostał pozwolenie na lądowanie, ba, nikt nie robił problemów. Jak zawsze.*
Offline
Zwykły obywatel
*kris zaśmiał się za sterami szaleńczo* przewidywane opady, wiatr silny i porywisty zewszystkiestronny, istotom wrażliwym mogą pękać czaszki. Witamy na Kamino! O słodka Sokee, gadam do siebie… *wzdrygnął się. Położywszy maszynę na bok leciał teraz kołem i spoglądał w dół, tam gdzie siekana deszczem pozdrawiała go płyta, która wydala mu się nagle wprost idealnym miejscem dla niego* cześć, Maleńka. Ale ty przyciągasz… czyżbyś była zaopatrzona w magnes?
*wykonawszy piękne salto skierowal maszyne pionowo w dół, by poderwać w odpowiednim momencie. Leciał teraz bardzo wolno, obserwując płytę i szukając dogodnego miejsca do osiądniecia. Czuł cois, co go ciągnęło, właściwie nie zastanawiał się nad tym. Zastanawiał się jak do cholery ubierze płaszcz przeciwdeszczowy w tym ciasnym kokpicie*
Offline
Admin - MG
*Miejsce na tej ogromnej płycie naturalnie było, nawet sporo, bo to nieoficjalne lądowisko, a jak wiadomo, raczej rzadko przybywają tutaj turyści w celach wypoczynkowych. Nikt Krisowi nie przeszkadzał - Kaminoańczycy rzadko przeszkadzają. Nie muszą. Na pewno nie czują potrzeby. To jedno z takich miejsc, w których niezależnie od tego kim jesteś, otrzymasz pomoc, nikt ci nie zabroni lądować - zakładając, że jesteś opłacalny dla nich tudzież masz pieniądze.
Kris jednak czuł coś jeszcze - w ramach zbliżania się, przyciąganie było większe. Intrygowało. Bo to nie było normalne.*
Offline
Zwykły obywatel
*Skoro tak, to Kris podjął się lądowania, czując podniecające mrowienie w palcach, jakby zaraz miał dopaść czegoś, na czym bardzo mu zależało a na co czekał długo, zdecydowanie za długo. W pewnym momencie odłączyła mu się już logika i władze nad nim wziął wręcz narkotyczny irracjonalny szał. Brakowało tylko piany na pysku bo obłęd w oczach rozpalał się w miarę zbliżania.
Łał – tak to można podsumować.
Kiedy nóżki statku dotknęły mokrej płyty, odrobinę za mocno niż planował Kris, wrócił on na rzeczywistości. To go obudziło. Przykleiwszy się do spływających deszczem szyb próbował coś dojrzeć, raz po raz tylko przecierając mgłę która tworzyła się na szybach jego własnego oddechu*
Offline
Admin - MG
*Na wyludnionym lądowisku na pierwszy rzut oka nie było nic ciekawego. To nieoficjalna płyta, więc nikt do Krisa nie wyszedł z budynku. Nawet chyba nikt sie nim nie zainteresował. Lądowisko było obecnie dość dużą, pustą przestrzenią ze sporadycznie pojawiającymi się w zasięgu wzroku statkami - niemniej, było dość wyludnione.
Teraz Kris już na dobre mógł poczuć... Czyjąś obecność. Ale nie fizycznie. Tak, jakby doskonale wiedział, że coś tu jest, ale nie mógł zobaczyć czy poczuć. Jeśli jego wzrok padnie na lewo - zobaczy murek, a pod nim, nierzucającą się w oczy szatę. Potargana przez wiatr i deszcz nadal tam leżała. Kaminoańczycy próbowali ją usunąć, ale po paru nieudanych próbach stwierdzili, że wiatr sam sobie z tym poradzi, a w tym niedostępnym miejscu nikomu ów rzecz nie przeszkadzała. Dla nich nie była niczym wartościowym...*
Offline
Zwykły obywatel
*Rozglądając się jego wzrok padł na szatę. Przebijając się przez deszcz i wichurę patrzył jak kawałek materiału czyjegoś dawnego odzienia szaleje na wietrze. Zmrużył oczy, jakby chciał uzyskać zbliżenie na te przynajmniej dla niego – dziwne zjawisko. Taka szata powinna już dawno pofrunąć na tym wietrze – myślac sposobił się do wyjścia, naciągając na siebie w ciasnym kokpicie plaszcz przeciwdeszczowy. Jakby był większą rasa, byłoby to niemożliwe. W koncu szyba kokpitu uniosła się a Kris, mrucząc oczy od rozprysków wysunął łeb na deszcz. Doznał dziwnego wrażenia, ze cel zaraz mu odfrunie, wiec przyspieszył, rozchlapując kałuże które siegały mu do listek tudzież nadgarstków, a ciężkie krople po prostu przyginały się do ziemi. W koncu jednakl zbliżył się do tej szaty*
Offline
Admin - MG
*Gdy się zbliżył, mógł zobaczyć szatę dokładniej - wykonana z dziwnego materiału, trwała - gdy dotknie, poczuje, że szorstka i wiecznie zimna. Teraz potargana przez wiatr i wyblakła przez wodę - ale nie tak jak można by się spodziewać. Burza chyba ją oszczędzała. Gdy Kris przyjrzy się jednak bardziej, zobaczy, że pewna część materiału stale unosi się na innym poziomie niż reszta - słowem, coś we wgłębieniu pod nią jest. I w przeciwieństwie do pozostałej części materiału - nie faluje jak szalona. Nie jest jedynie punktem stworzonym przez potężny wiatr.*
Offline
Zwykły obywatel
*łąpn ął dwa razy, ale wiatr wyrwał mu materiał, dopiero za trzecim chwycił go oburącz i napiął, by obejrzeć. Smagające krople deszczu zacierały mu rzeczywistość, z trudem otwierał oczy, garbiąc się na tyle na ile dug może, by być jeszcze mniejszym, i żeby wiatr go nie zaczepiał. Widząc coś pod szata, jedna ręką trzymając jej koniec drugą sięgnął po to coś przez materiał, w obawie, z obawie jak go podniesie, to to coś poleci porwane przez wiatr*
Offline
Admin - MG
*Ręka duga natrafiła na przeraźliwie zimny metal - rękojeść. I nagle świadomość Duga zaczęła przechodzić rożnymi wizjami, jakby klatkami z filmu dzielonymi ostrymi błyskami - a w tle narastający krzyk, jęk. Trwało to tylko dwie, może trzy sekundy, ale przez ten czas wypełniło wszystko - Dug to widział swoimi zmysłami, słyszał, czuł, jego świadomość, wyobraźnia i umysł także. Strasznie intensywna, mocna chwila. W całym natłoku tego przekazu trudno było już po nim przypomnieć sobie co w nim było. Po prostu Dug to poczuł. Namiastke czegoś, jakiegoś zdarzenia bądź całego ciągu zdarzeń... Własnie związanych z tym przedmiotem. I z jedną osobą.*
Offline