Gra PBF w świecie Star Wars, rozgrywająca się w czasach Młodego Imperium.
*Brex wpadł od razu. Tracyn trochę zawisł, ale ostatecznie wpadł do środka o dwie sekundy za bratem, który przez ten czas zapewne zdążył wykorzystać swoją przewagę przez zaskoczenie i zrobić pare dziurek główkach zdezorientowanych szturmowców, których było w sumie szesciu i jeden oficer*
Offline
*Skoro Brex wpadł bez problemu, to zrobił zręczny przewrót do przodu, i w chwili prostowania się uniósł karabin i wybierając pierwszy lepszy cel zaczął dziurawić każdego, kto się nawinie. W jego lewej ręce natomiast pojawił się sztylet, by rozciąć gardło najbliższego szturmowca, którego nie zastrzelił. A Tracyn gdy się już wpakował to również odpalił ze swojego karabinu, chociaż jemu to wyszło zdecydowanie mniej efektownie i "stylowo" bo z ziemi musiał się pozbierać.*
Offline
*Niestety, tym razem to Brex był bohaterem i na pewno będzie Tracynowi dokuczał, bo właściwie drugi klon już nie miał co robić, kiedy się pozbierał. Został im tylko przestraszony, cofający się i grożący im małym kieszonkowym blasterem oficer imperialny jakiegoś niższego stopnia*
Offline
*Kieszonkowy blaster nic nie zrobi pancerzowi Mando, chyba, że oficer trafi w odpowiednie miejsce, ale teraz wyglądał jakby miał nogi z galarety, więc Brex bezceremonialnie wyrwał mu broń z ręki i wywalił gdzieś do tyło a Tracyn przywalił mu z łokcia w gębę, by stracił przytomność. Zaraz też dwójka klonów usiadła za sterami i poderwała maszynę* Co potem z nim zrobimy? Zabijemy? *Zapytał zupełnie serio Tracyn, choć trochę prześmiewczym głosem. Obaj patrzyli przez iluminator na zgliszcza ich domu... ich serca krwawiły, chociaż tego nikt nie przyzna. statek zaczął kierować się ku orbicie z postawionymi osłonami, chociaż nikt nie wiedział co się wydarzyło na pokładzie promu* Przesłuchamy tak jak nas Tang uczył... *Przed oficerem będzie teraz ciężki okres, bo przesłuchanie oznaczało tortury*
Offline
*No i zwiali. Z nadzieją, ze ich los potoczy sie szczęsliwie*
Podsumowanie wszystkich potem, na orbicie. dziekuje za sesje
Offline
*Po kilku tygodniach Tang znowu wracał na stare śmieci, miał tu pewna sprawę do załatwienia i to nie koniecznie związaną z Zinem, jego brał tutaj niejako przy okazji, by mu coś uświadomić, ostatni raz. Przez okres lotu nie chciało mu się z nimi gadać, wiec zostali zamknięci w jednej z kajut, co tam robili to gówno go obchodziło, kamer tam nie miał... I tak znaleźli się na orbicie, mogli poczuć wyjście z nadprzestrzeni a potem skierowali się ku powierzchni, ku osadzie... a raczej ku zgliszczom. Tangowi i Tracynowi, którzy siedzieli w kokpicie ukazał się obraz nędzy i rozpaczy, ale o tym później, bo teraz wylądowali z boku i wyłączyli silniki, czyli spokój. Tang wstał a Tracyn na razie został, nie chciał być świadkiem tych scen. Mandalorianin polazł do kajuty, gdzie zostali zamknięci, otworzył drzwi,rzucił okiem na nich i warknął tylko* Za mną i bez opierdalania się... *Po drodze mijali kilka zamkniętych drzwi, zbrojownie Mandalorian i w końcu dotarli do otwartej rampy. Zin pozna to miejsce z pewnością...*
Offline
Zin siedział w miejscu przez cały lot. Nie śmiał nawet myśleć o tym, co Tang dla nich szykuje. Może potajemnie zbudował szubienicę na jednej z planet i tam postanowił powiesić tę dwójkę. Kobdar nadal miał głowę spuszczoną, przez cały lot wcale się nie odzywał. Nie miał zamiaru jeszcze bardziej się pogrążać. O ile bardziej można. Drzwi zostały otwarte. Spojrzał na Tanga. No tak. Zin za bardzo go cenił, bał się i uważał za autorytet w kwestiach bojowych. Czasem nawet chciał być taki jak on, jednak chyba nie mógł. Zin kompletnie nie pasuje do zachowania, jakie reprezentował sobą Tang.
-Dobra, kumplu.-Powiedział do niego i wyszedł od razu. Stanął przed rampą i zobaczył to co przyniosło do jego łba setki wspomnień. Popijawę z Seco, strzelaninę z Temeną, poszukiwania Varienka. Zin wyszedł na powierzchnię. Rozejrzał się po zgliszczach osady, w której mieszkał.-O kurwa...-Powiedział. Znowu ten załamany ton głosu. Wtedy do niego wszystko dotarło. Zostawił rodzinę tu, kiedy on szalał po galaktyce w poszukiwaniu zabaw i przyjemności. Zin...jesteś żałosny.
Offline
*Wylazła w milczeniu, znów obojętna na wszystko. Bez tłumacza. będzie mówiła na migi najwyżej. Miała to zresztą gdzieś, czy ją zrozumieją, czy nie. Zatrzymała się kilka kroków za oboma i rozejrzała. No i/ jej to miejsce nie mówiło nic. absolutnie. pustka totalna. Choć widząc reakcję Zina domyślała się, co i jak. Bosko.*
Offline
*Tak Zin, jesteś żałosny, ale to nie wszystko a dopiero początek. Poczekał aż grzecznie wyjdą, bo póki co zobaczyli tylko spalona ziemię, i kilka rozwalonych domów z przodu, wszędzie gruz i to wszystko.* No to zapraszam na dalszą część pouczającej wycieczki... ile to, prawie cztery tygodnie, a ty nie przyleciałeś tutaj ani raz... no to sam cię zmusić musiałem... *Głos Tanga był złowieszczy i zapowiadał coś nieprzyjemnego. Ale ruszył przed siebie, a idąc miał przed oczami tą bitwę, walkę o życie... Wkraczając w osadę było jeszcze więcej spalonej ziemi, zrównanych z ziemia budynków i... szczątków ludzkich, klonów które tutaj zginęły... trupów szturmowców nie było, wszystkie wyzbierane, w końcu Imperium nie ponosi strat. Aż doszli do jednego miejsca, te szczątki były dużo mniejsze niż inne* Siwa, kimkolwiek jesteś, przedstawiam ci Varienka, syna Zina... *I wskazał na zwłoki a potem ręką na kolejny zniszczony dom* Tam gdzieś jest jego żona, niestety nie udało nam się ich uratować... a Rashaf wyciagnał to ciało z ognia byś miał co pogrzebać, ale jak widzę miałeś to głęboko w shebs... i teraz mi powiedz, czy twój honor i pamięć o rodzinie jest w stanie utrzymać fakt, że w niecały miesiąc przygruchałeś sobie kolejną kochankę na kilka dni... Tracyn, przynieś łopatę... *Połączył się na chwilę z klonem i czekał i patrzył na reakcję Zina.*
Offline
Tak. Z każdą minutą Zin uświadamiał sobie, że on jest żałosny. Jego honor nie istniał, a pamięć o rodzinie poszła w cholerę. Szedł równo z Tangiem i to co widział ogarniało go strachem. Nie mógł sobie wyobrazić co czuła jego rodzina, kiedy on zabawiał się na Nar-Shaddaa, a oni tu mordowali się. Tacy bezbronni, bez szans na przeżycie. Zobaczył swojego syna, a raczej jego szczątki. Widział je. Patrzył na nie. Padł na kolana. Złapał drobne szczątki w rękę i schylił głowę. Zin. Jesteś niczym. Jesteś jednym wielkim gównem. Ty niedojdo. Pokiwał głową.
-Tang. Zobaczyłem i zrozumiałem.-Powiedział do niego zduszonym, przejętym głosem. Zin rozpłakał się. Jak mała dziewczynka. Widział oczami wyobraźni to co mogło się tu dziać. Palące się domy, uciekający ludzie, Tang i jego synowie walczący o ich życie. W oddali widział swojego syna. Syna, który wołał swojego ojca. Ojca tchórza, który bał się stawić czoła prawdziwemu życiu.
Offline
*Cokolwiek mieli sobie do udowodnienia, chyba sobie udowodnili. Znaczy Tang Zinowi udowodnił. Zacisnęła tylko usta, skrzyżowała ręce na piersi. Słowa i owszem, zabolały, ale trafiły na mur. Słyszała już inne, o wiele mniej sympatyczne stwierdzenia kierowane pod swoim adresem. Więc jeśli Tang coś chciał udowodnić siwej, to musiał się bardzo mocno starać. Zmrużyła tylko oczy, chwile obserwując wszystko. W końcu podeszła do Zina i położyła mu ręke na ramieniu. Miał wolną wolę i mógł decydować o tym, co dalej miało nastąpić. Po prawdzie nie spodziewała się takiej historii, i nieco ją to zaskoczyło - zdecydowanie jednak tego nie okazywała. Za to zachowała się w sposób nietypowy - po prostu pokazała że jest. O.*
Offline
Tiaa... zrozumiałeś, to samo mówiłeś tydzień temu i to twoje wielkie wyznanie jakim to skurwielem byłeś. *Warknął cicho ale nie podnosił głosu, by uszanować to miejsce po prostu. Zginęli tutaj żołnierze, Mandalorianie... trzeba ich pochować. Tym się zajmą Tang i Tracyn, a Zin niech kopie grób swojej rodzinie. Klon nadszedł po minucie, trzymał w ręku jeszcze jakiś worek i dwie łopaty. Ciekawe po co worek? W każdym razie jeden szpadel wręczył Tangowi drugi Zinowi* Chyba sam wiesz co zrobić... Tracyn, wiesz gdzie jest Ven? *Zapytał klona który teraz rozglądał się po zgliszczach. Jego twarz nie wyrażała emocji, podobnie jak u Sel, ale w głębi duszy przeżywał to co się tutaj działo, Tang z reszta też, bo niedaleko nich widział ciało innej bliskiej mu osoby... siostry.* Tak... pójdziemy zaraz po niego... *I tak dwójka Mandalorian się oddaliła odchodząc w innym kierunku, poza osadę zostawiając Kodbara samego.*
Ostatnio edytowany przez Tangorn (2010-07-29 16:32:42)
Offline
-Zamknij ryj.-Powiedział do niego. Skrzywił usta, dalej płakał trzymając szczątki swego syna w ręku. Płakał dalej. Czuł się winny całej tej sytuacji. Nie wiedział dlaczego ta dwójka ma taką kamienną twarz. Tragedia. Do Zina w końcu ona dotarła. Dopiero, gdy to zobaczył. Czemu akurat teraz? Może nie dowierzał? Może starał się to wszystko tłumić w sobie? Nikt teraz tak naprawdę nie wiedział jak się teraz czuł. Czuł się jak kawał nieczułego skurwiela, nieczułego ojca i niehonorowego chama, który udawał do tej pory, że wszystko ma w dupie.-Wypierdalać.-Powiedział zarówno do Tanga jak i do Sel, która obecnie trzymała rękę na jego ramieniu. Ściągnął tą dłoń.-Chce zostać sam.-Powiedział do nich i puścił szczątki po czym wstał. Chwycił za łopatę. Dziś był grabarzem. To nie jest fajna sprawa. To było dla niego traumatyczne i wręcz przełomowe przeżycie.
Offline
*Uniosła w górę brwi. a proszę bardzo. Skoro tak Kuba bogu... to i bóg Kubie odpowie. odwróciła się tylko na pięcie i ruszyła w swoją stronę - znaczy się bliżej nie określoną. ot, znaleźć kawałek kamienia i na nim przycupnąć, z dala od obu, ale jednocześnie na tyle blisko statku, by dokładnie wiedzieć, co gdzie i jak. Zmrużyła tylko oczy i znów skrzyżowała ręce na piersi, popadając w swoistą zadumę. A niech się dzieje, co chce. To ich prywatna sprawa. Sel i owszem, została o wszystkim poinformowana, ale sytuacja ta ją zdecydowanie zaskoczyła. I musiała sobie pewne informacje uporzadkować. Szczegół. A tanga spije. Zdecydowanie.*
Offline
*No niech próbuje, Tang już zaprawiony w boju był z pewnym kaleeshem, który jego bił na głowę w tym przypadku. Poza tym Mando był już po przeszczepie wątroby, czyli... Tang był alkoholikiem. Ale to na marginesie, bo wracali. A ile ich nie było? Z pół godziny, bo gdy wrócili nieśli coś w worku z szacunkiem, obaj... Oni nie wiedzieli co to, ale Tang wiedział i Tracyn, to wystarczyło. Poszli na skraj osady, położyli to i Mandalorianin zaczął kopać dół, klon zniknął na parę minut, ale wrócił z drugim szpadlem i obaj kopali, nie patrząc na resztę. Kodbar miał spokój i czas dla siebie, by sobie wszystko uporządkować.*
Ostatnio edytowany przez Tangorn (2010-07-29 17:33:34)
Offline