Gra PBF w świecie Star Wars, rozgrywająca się w czasach Młodego Imperium.
*Na to już był zdecydowanie za stary o ogólnie niereformowalny, ale nie zdążył właściwie zareagować na czas, więc pewnie Malkit wlazł mu na plecy* Aleś ty ciężki... *Mruknął, bo rola konia pociągowego nie odpowiadała mu tak w zupełności, no ale dobra. Podniósł się z ziemi i wyprostował się wraz z pasażerem na gapę* Mhm... a jak chcesz mnie nauczyć walczyć z potworami, co?
Offline
Dzieciak
uu.u.u.u.u.u.u.u.uu. *ucieszył sie Malkit, w myśl zasady ze ciężki to duży,a duży to dla niego komplement. w dumę więc napęczniał* Ja duzy jestem! ja jusz mam sszy latka! A ty, ile masz? Osiem? *siedząc Mace'owi na plecach zwiesił łepek do przodu i przewaliwszy okiem patrzył mu w twarz* ciebie naucze, ale najpierw tobie musze potwora pokazac. szeba isc prosto tym tunelem i tam beda potwory tam i ja tobie pokaże ich
Offline
Tylko trzy? Duży jesteś jak na swój wiek... i odważny *Istotnie, wiek Malkita wywołał u niego lekkie zdumienie, choć teoretycznie nie powinien z powodu jego matki, ale z okresu jej wczesnej młodości prawie jej nie znał i nie widywał. Oficjalnie pierwszy raz spotkał ją, gdy jej mistrzyni miała wyruszyć z nią na ważną misję Zakonu* Ja jestem starszy... mam pięćdziesiąt trzy lata. *Odparł spokojnie i poprawił sobie go na plecach, by balans był odpowiedni. Gdyby go teraz któryś z Jedi zobaczył, to by pewnie nie uwierzył w to co widzi* No to prowadź... *Tak więc Mace po cichu się z nim zgodził i ruszył powoli, a jego kroki odbijały się echem po korytarzu*
Offline
Dzieciak
*Małe wiercące się i ukające szelki zmieniaj ą obyczaje i topią nawet najtwardsze serca. Szele nazywają swoje dzieci pisklętami. Ten pisklak był już duży* Eh, ja musze… w domu, gdyby nie ja to oni by niewiem… chyba zapomnieli i by ich potwory zgładziły. Ja musze pilnować żeby nie stało się. Idziemy tam *wskazał łapką prosto* soś czuje tam soś jest. Tu na tym statku to dawno nie było zabijania potworów… w ogóle nie myślą o ważnych rzeczach. Dobrze ze ja tu jestem ja tu!
Offline
No to idziemy na potwory... *Odparł spokojnie Mace i ruszył w stronę hangaru z Malkitem na plecach, więc musiał szerzej stawiać nogi dla utrzymania równowagi, co troszkę śmiesznie wyglądało. Poza tym bawił go trochę jego sposób wymowy, nieco przypominał mu mistrza Yodę, który również miał swój własny, oryginalny sposób wymowy zdań. Często to wiele osób dekoncentrowało czy śmieszyło, ale nie można było zaprzeczyć w mądrość kryjącą się za tymi śmiesznie budowanymi zdaniami*
Offline
Dzieciak
*No i ruszyli w bój dwaj bohaterowie, jeden na drugim i to dosłownie. Malkit dumnie wisiał przez ramie Mace’a, ale nie tak jak niegdyś u Secorshy, bo teraz, oparty łapkami o jego klate zachowywał czujność i powagę, nie odzywając się tym swoim śmiesznym podobnym do Yodowego słownictwem. Niestety Malkit ze swojego wyrośnie. Yoda już raczej nie, ale nie oznacza to,z e spotkanie tej dwójki byłoby bardzo ekscytujące, bo i Yoda lubią dzieci i dzieci lubią Yodę. I wtem…* O jejut, patrz jaki wielki gulak! A może to dutuć? O jejut jejut! *I srrru, jak zainstalowana na ramieniu wyrzutnia – Malkit skoczył na łeb, wylądował na przednich łapach a tylne już galopowały. Poiszedł jak burza wgłąb korytarza, drac się jakby go ze skóry obdzierali*
Offline
*Cóż, spotkanie z Yodą na pewno by było ciekawe, tylko nie wiadomo, jakby ci dwaj się ze sobą porozumiewali. Mistrz Jedi jeszcze by Malkita zrozumiał, ale czy chłopiec Yodę? Nie wiadomo, bo czasami i wielu dorosłych miało problem z rozszyfrowaniem tego dziwacznego słownictwa... I tak rozmyślania idącego spokojnie Mace'a przerwał krzyk Malkita, który po chwili wystrzelił z jego pleców jak rakieta i gdzieś pognał* Hej, czekaj no... *Zawołał za nim, bo nie chciał zostawiać chłopca samego tu na tym statku, ale ten mu gdzieś z oczu zniknął. Może pognał do swojego opiekuna? Kto tam wie...*
Offline
Rebeliant
*Opuścili hangar i kierowali się teraz ku sali medycznej niskim, ciasnym korytarzem, bo niestety Widmo jako jednostka niewielka była trochę ciasna. Jednak przy zachowaniu porządku i pewnej dozy samodyscypliny dało się tu spokojnie egzystować, a nawet – przy odrobinie dobrej woli – chodzić tymi korytarzami obok siebie. Dobra wola dotyczyła głownie generała jako jednostkę niewątpliwie największą na obiekcie. Jak zawsze zgarbiony szedł blisko ściany, by robić miejsce dla towarzyszki. Jedną rękę niósł za plecami, jak zawsze, drugą miał wolną na potrzeby gestykulacji.* Rokowania są bardzo pozytywne, macie 78% zgodności chromosomowej… ale musze cie uprzedzić – kaleeshiańskie dzieci gryzą, a z wyników symulacji wynika, ze ta rasa weźmie dominację. Cechy szeli będą szczątkowe. Doktor pokaże ci pełny wykres, ma 77 stron małym druczkiem… *mówiąc to wszystko mrużył oczy co chwile, kaszlał, prychał albo pochylał głowę tak, ze miał ją na wysokości piersi Fler*
Offline
Artysta
*Szła obok niego. Uciekał jej bok, wiec ona nachodziła na niego, w końcu zatrzyma go sciana. Może się bal ją wystraszyć? Niech widzi, ze Fler się nie boi! Nadal pulsowały jej skrobnie, charakterystyczny ból wysokiego progu stresu. To, co się działo na tym statku warte jest nakręcenia kabaretu. Jednak pomyślne wiesci i ta „przytulna” atmosfera tajemniczego statku uspokajały ją. A najbardziej uspokajała ją świadomość pozytywnych myśli istoty obok. Generała rzecz jasna, który co chwile się do niej „Uśmiechał”* Młode szele szczypią. Przyjaciela rodziny, klona A’dena nasz Malkit szczypał do krwi, głownie dlatego, że A’den nie zabierał reki. Klony najwyraźniej maja niższy prób bólu *zaśmiała się na wspomnienie tamtych chwil* Jestem przygotowana, Pani Ava przedstawiła mi schemat ale… trochę się boję… rodzenie dziecka to nie to samo, co złożenie jaja…
Offline
Rebeliant
*Rzeczywiście, bardziej na ścianę nie mógł, dreptał wiec dostojnie w tym skrawku przestrzeni która mu zostawiła. Znowu łeb wywindował wyżej* Niestety tu się nie wypowiem, i nie dla tego, ze nie chcę zniechęcać… bo i nie chcę. Wszystko jest bezpieczne, a jakby co, to pan doktor ma bardzo szybki statek… *I tak oto stanieli przed wejściem do sali medycznej. Nad nimi jarzyło się mleczne sztuczne swiatło, naokoło opadały w dół ukosem białe panele ścienne, typowe dla szpitalnego wystroju. Sala medyczna przed nimi. Cyborg stał na granicy światła. Jedna połowa jego maski była oświetlona. Żółte oko patrzyło na Fler. Ciągle, cały czas… nawet nie mrugało…* Dalej z tobą nie pójdę. Licze, ze spotkamy się po wszystkim.
Offline
Artysta
*Jej twarz jeszcze zmęczoną stresem rozświetlił uśmiech, rozciągający koralowe usta w klasyczny, pełen uroku łuk. Uczepiła się tego spojrzenia, stawiając na jego torze własne owale źrenic. Nie zdążyła jeszcze zdjąć kurtki. Skórzany rękaw zaszeleścił, kiedy położywszy rękę na obojczyku skłoniła się dwornie, z prawdziwym pełnym wdzięczności szacunkiem oraz niebywałą gracją, która wpychała się na siłę w uwagę* Generale, nie darowałabym sobie tego, ze mając pana tak blisko nie zabrałam kilku chwil Pańskiego czasu tylko dla siebie. Będę zaszczycona mogąc urozmaicić Pański czas swoją skromną obecnością *wyprostowała się z ukłonu, stając prosto, ale nie na baczność. Harmonijnie. Była szczęśliwa. Nareszcie mogła być damą* I będzie to dla mnie prawdziwa przyjemność
Offline
Rebeliant
*Nie odpowiedział od razu, kilka chwil milczał w upiornym, ale zarazem sugestywnym bezruchu, by w końcu samemu wyprostować się na tyle, na ile to było fizycznie możliwe.* cieszę się, słysząc te słowa. Życzę wiec powodzenia. Zabiorę Dżonego do serwisu, i będę czekał w sali konferencyjnej. Do zobaczenia, Rzeko *I cofnął się, by poczekać aż wejdzie. A kiedy wejdzie – odejść*
Offline
Artysta
Dziękuje, jednak nie potrzebuje powodzenia, jestem w dobrych rękach *Skinęła głową po czym odwróciwszy się ruszyła, a właz rozsunął się przed nią. Za drzwiami czekał już cudotwórca –lekarz, który za sprawą nowoczesnej technologii i manipulacji chromosomowych dokona cudu. Cudu poczęcia. Później narodzin. Z kobiety i mężczyzny tak od siebie różnych. Pierwszy kaleeshianin urodzony przez szelę.
Dziecko Fler i Secorshy.*
Offline