Gra PBF w świecie Star Wars, rozgrywająca się w czasach Młodego Imperium.
Len'pę to zawsze raziło, bo uważał to za działania bezduszne. My wielcy Jedi jesteśmy lepsi i się nie zatrzymujemy przy malutkich szaraczkach. Wtedy jednak jego mistrz zawsze i niezmiennie odpowiadał - to nie jest rola Jedi. Owszem, pomagają najbardziej potrzebującym, ot kogoś napadną, ktoś wpadł w większe kłopoty i prosi o pomoc. Wtedy wkraczają i pomagają. To były jednak sprawy drobne, choć brutalnie to brzmi. Od pomocy tym osobom są odpowiednie służby, fundacje i organizacje, nie Jedi, choć oni pomagają gdy mogą sobie na to pozwolić. Zaś odpowiedzialnością i misją Zakonu było dbanie o to, by te grupy zwykłych ludzi mogły nieść pomoc potrzebującym. Wymagało to jednak poświęcenia się działalności o znacznie większym zasięgu. Negocjacje między planetarne, między korporacyjne, zapobieganie wojnom, rozwiązywanie konfliktów.
Zadaniem Zakon był od dbania o to, by Republika mogła sprawnie funkcjonować, by przestrzegano prawa i by ogólnie panował pokój. Mistrz Len'py popierał opinię mistrza Windu, który bez skrępowania twierdził, że na prawdę trwały pokój może zapewnić jedynie galaktyczna cywilizacja pokroju Republiki, a Jedi zaś nie są wbrew obiegowej opinii strażnikami pokoju a sprawiedliwości. Niby sprzeczne z duchem Jedi, ale jednak obecnie istniało Imperium i był pokój. Ale czy sprawiedliwość? Już nie.
Sama istota problemu Len'py i chyba też Hakona wynikała z jego podejścia do pewnych spraw a przede wszystkim z patrzenia z różnych perspektyw. Oni patrzył w skali mikro, widzieli ludzkie krzywdy i dramaty i tak chcieli pomagać. Bo to w końcu ludzkie odruchy. Zakon zaś uczył patrzenia w skali makro, bo tak mogli oni w pełni wykorzystać potencjał niewielkiej grupki Jedi. Zimna kalkulacja... jeśli wszyscy Jedi zaczęliby dużo więcej uwagi poświęcać lokalnym problemom i drobnym tragediom, to by generalnie Republika tak długo nie przetrwała, bo by szybko konflikty interesów rozerwały ją na strzępy. Wybuchły by wojny, szalała by przestępczość na skalę galaktyczną, no i wiele osób wrażliwych na moc skuszonych przez ciemną stronę starałoby się co niecoś uszczknąć sobie z tego tortu, bo nie miałby kto ich powstrzymać. Bo Jedi zajęci by byli prowadzeniem przytułków dla biednych czy coś.
Oczywiście to było demonizowanie i naciąganie, ale oddawało mniej więcej naturę problemów Len'py. Skoro Jedi mają pomagać, to czemu nie wyjdą na ulicę, tylko lecą do jakieś stolicy galaktyki czy czegoś tam, i rozmawiają z politykami, podczas gdy na ulicach zdarzają się tragedie? A tam tylko rozmawiają i doradzają, nic więcej, a tak mogliby pomóc. Problem leżał w skali. Na ulicy widać od razu skutki działań, a skutki udanych negocjacji zapobiegających wybuchowi jakiegoś konfliktu już nie bardzo, bo nic się nie zmienia. Ale jest pokój, i mogą żyć miliony. Zimna kalkulacja. I z tego powodu często Jedi chodząc pośród ulic takich miejsc jak Nar Shaddaa nie reagują na to co widzą. Bo mają inne zadanie. Wielu to boli, ale wielu rozumie o jaką stawkę się gra. Kalkulacja. Pomóc kilku osobom i poświęcić im cenny czas, czy w całości skupić się na zadaniu, od powodzenia którego może zależeć los setek, tysięcy, a nawet i milionów osób?
To był problem Len'py i go raziła ta zimna kalkulacja Rady. Najbardziej jednak wkurzało go to, że mieli rację i tkwił w sprzeczności między swoimi odczuciami a tym, co mu dyktował rozum. Tu tkwiło rozdarcie, wybrać skalę makro tak jak zalecał to Zakon, czy mikro, jak robił Hakon, pomagając pojedynczym jednostkom takim jak Ed. Odwieczny problem wielu Jedi.
- Tiaa o ile po drodze nie odstrzelą mi tyłka czy coś. Ale jak przebrnę to ci powiem.
Offline
Mistrz Jedi
*Na to wszystko Hakon powiedziałby jedno: racja jest jak dupa, każdy ma własną. Ale ostatnio każdy dostał po dupie, słusznie czy niesłusznie, wiec może by czas przyjrzeć się tej część ciała i zastanowić, czy może coś w tej racji zmienić, bo teraz trochę inaczej prowadzi się pertraktacje pokojowe. Człowieczeństwo i odrobina czasu wobec ważnego sojusznika na pewno nie zaszkodzi interesom. No ale to zdanie Hakona.
Miał nadzieje (Hakon) ze nie dojdzie do tego, ze jedi zatracą się w swojej racji na tyle ze nie umrą z głosu bo przygotowanie sobie posiłku tez nie jest kwestią jedi bo przecież są od tego kucharki.
Zaś co do skali globalnej, to na pewno tak, zakon miał swoją funkcje. Ale poszczególni jedi nie byli tylko trybikami. Tak naprawdę to i zakon zrobił wiele, wiele dobrego, i sam zapracował na to, ze teraz było tylko stu jedi na Tythonie.
Zimna kalkulacja nie byłą problemem. Kiedyś jedi było tysiące. Dobrzy jedi potrafili tak negocjować że rządy same organizowały pomoc tym najbiedniejszym. jedi byli wykształceni, pełni pomysłów i często przywożący cywilizacje na planety, które same nie wpadłyby na te czy inne rozwiązanie.
Jednak obecnie mieliśmy sytuacje: stu jedi, jedno przymierze, jedna firma przychylna tylko dlatego, „że Hakon”, nie żeby tu Hakona wywyższać strasznie. Z przymierzem się dogadali, dało się, kalkulacja czy nie – kawał dobrej dyplomacji bo choć przymierze samo biedne jak mysz kościelna, to pomaga. Z drugiej strony firma która mogłaby i przymierze i zakon ubrać w złoto i tylko jeden Ed który z racj dwustu lat regularnego niszczenia psychik czasem był przywożony na Tython w celach terapeutycznych.
Owszem, nikt go nie zaprosił, ale przyjść, powiedzieć dzień dobry i zapytać o zdrowie można. Pójdzie się spać godzinę później, ale jaki efekt dyplomatyczny.
To Hakona bolało bardzo, i nie tylko dlatego ze „twój Ed”. Tylko ze jedi nie stać. Nie chce się? Boją się? Chcą pokazać co to nie oni? Hakon był jedi. Było mu wstyd przed Edem. Ty, bardziej ze Ed niemal sam właził w ręce, nawet się schylać nie trzeba.
Za to jeden błąd, ze Hakon krzyknął ”nie” podczas walki kiedy zaatakowano Eda, to już za chwile wie cały zakon i serdecznie potępia. I o co w tej kalkulacji chodzi?
Bo raczej nie o wspólne dobro.
Natomiast Hakon jako Hakon pomagal jednostkom bo był psychologiem. Mekhnesh pomagał jednostkom, bo był lekarzem. Znakomita większość zakonu nie pomagałą nikomu, bo imperium, zas padawani pomagali przymierzu nosić deski, wiec tak jakby pomagali ogółowi bo z tego będzie rusztowanie żeby na świątyni poprawić tynk*
A gdzie ty się wybierasz z ta walką ze ci mają tyłek odstrzelić? Jedyna broń zagrażająca twojemu tyłkowi to twoja broń.
Offline
Zakonowi raczej nie groziło zatracenie, bo w końcu byli Jedi i mieli jasno wytyczoną ścieżkę, którą się podążało. Gdy ktoś zbaczał to trafiał przed oblicze rady lub w ogóle był ten ktoś wygnany. Poza tym w Radzie zawsze zasiadał ktoś pokroju Hakona, dbając o to, by zanadto nie zbaczano z raz obranego kursu. Wszystko jakoś się równoważyło, przez te tysiąclecia istnienia Zakonu.
A co do sprawy Eda, to Jedi raczej nie zdawali sobie sprawy z tego jak to Hakon widzi, bo on o tym głośno nie mówił, zachowywał swoje obserwacje dla siebie. Najwyższa Rada była zajęta innymi sprawami, bezpośrednio nie interesowali się sprawami Eda, który prawdę powiedziawszy oficjalnym sojusznikiem Zakonu ani Przymierza nie był. Sympatyzował, owszem, ale nie wspierał on ich jakoś bezpośrednio. Hakona wyznaczono, by on jakoś to zmienił, ale póki co żadnego dokumentu nie podpisano. Rada więc zajmowała się innymi strategicznymi sojuszami, jak choćby ten z Organami z Aldeeran. Bail Organa był jednym z najbardziej wpływowych polityków w Galaktyce, dzięki pomocy którego po cichu pozyskiwano kolejnych mniejszych lub większych sojuszników. Ed zaś miał potencjał by przejść do tej pierwszej ligi, ale póki co inicjatywy nie było po obu stronach. Rada wyraźnie nie doceniała Eda, a Hakon milczał i nie pouczał władz Zakonu co należy zrobić by ten stan zmienić. Wina leżała po środku.
- To metafora taka... no nic, ja już chyba będę szedł, muszę jeszcze porozmawiać z Mekhneshem, a później mam zajęcia z Vesirem, ćwiczenie szermierki. Dawno nie walczyłem, wyszedłem z wprawy. Dzięki za rozmowę Hakonie, na pewno potem cię odwiedzę a teraz bywaj. ?Niech Moc będzie z tobą... i twoją roślinką
Mały ewok uśmiechnął się do barabela a potem pokłonił się nieco i odszedł pogrążając się we własnych myślach i rozważaniach.
Offline