Gra PBF w świecie Star Wars, rozgrywająca się w czasach Młodego Imperium.
Do Tanga dochodziły tylko strzępki rozmowy... coś o dwutlenku czegoś tam... wychłodzeniu. Choroba próżniowa... nic o jebnięciu prądem. Skandal... w końcu zrobił zwarcie stulecia i przeżył, a tu nic. Poczuł się niedoceniony.
Stary Fibal zaczął się wiercić i powoli machać rękami by jakoś się podnieść ze swojego miejsca. Ale jak usłyszał coś o Obrońcy to mu zaczęło coś świtać, ale jakoś tak trochę jeszcze nie bardzo.
- Kurwa... nic mi nie jest... dajcie że pół litra... stane... kurwa... na nogi
Wybełkotał znowu, próbując usiąść a potem wstać i pójść przed siebie. Stary, uparty głupiec. Di'kuras jak to Seco mówi.
Offline
*Niestety Seco tu nie było, i tego wyjątkowego słowa nikt nie użyje, za to czyjaś olbrzymia dłoń, już bez rękawicy opadła na ramie tanga i nacisnęła mocno, tak mocno, ze nie mógł z nią walczyć. nie była to wina osłabienia, a siły tej istoty.
Łapa też znajoma.*
Tang… uspokój się *odpowiedział znajomy głos*
Bo użyję gazu, wiesz, jakie mam podejście do twojej lekkomyślności…
Offline
No łapa znajoma, siła znajoma, Obrońca... czyżby Jena? Tylko jak on tu do cholery jasnej trafił? Lecieli dobre piętnaście godzin... no dobra, przesiedzieli tu potem kolejne piętnaście chyba a Tang plus cztery kolejne... albo pięć? Już mu się we łbie mieszało.
No ale się poddał, przynajmniej chwilowo, bo jeszcze był zmroczony.
- Nie moja wina... statek mnie wychujał. A potem coś pierdolnęło... to wina dżedajca... potem mnie mynocki napastowały a na koniec jebnął mnie prehistoryczny prąd z prehistorycznej baterii gdy próbowałem uruchomić prehistoryczną śmieciarkę... a przynajmniej tak wyglądała
Tang się bronił przed oskarżeniami o lekkomyślność. Nie jego wina przecież!
Offline
Tak, wszystko rozumiem, Tang, wszystko rozumiem, spokojnie, już jest dobrze, bedziesz miał co opowiadać
*Odpowiedział głos. Tak – Jena. Już niedługo Tang rozpozna jego kanciastą szczękę zakończoną dwoma masywnymi kolcami. Kilkudniowy „druciany” zarost, oczy o dużych, zielonych tęczówkach, osadzone pod masywnymi łukami brwiowymi. charakterystyczny smoczy łeb Manvonicka*
Zdejmiemy tę blachę. Pomóż mi. Masz pozrywane mięśnie, to będzie się długo goiło. ale wszystko bedzie dobrze…
Offline
- Jak żeś mnie znalazł, co?
Zapytał tak z automatu Tang a woli współpracy to za dużej on nie miał. Jemu to trzeba jasno i wyraźnie powiedzieć, jak rozkaz. Takie nakłanianie do współpracy to rzadko kiedy działało. Lepiej już opierdolić go, to wtedy jakoś da się go zmusić do pomocy.
A tera to stary Fibal był na tyle oszołomiony że nie skojarzył o jaką blachę chodzi. Potem mu się przypomniało, że beskar'gam ma jeszcze na sobie.
- Że szmacianka ze mnie? Pięknie... jeszcze takiego zestawu nie miałem. Dobra... z boku są zatrzaski... najpierw je a potem kamizelkę trzeba rozpiąć... i przez głowę. I kurwa... byś się ogolił
Mruknął gdy już w miarę dobrze widział twarz Jeny. No i przygadał kocioł garnkowi... w końcu Tang też nie ogolony.
Offline
Offline