Star Wars: Ewok III - Era Imperium

Gra PBF w świecie Star Wars, rozgrywająca się w czasach Młodego Imperium.


#1 2012-05-31 22:13:17

Morkai

Niezależny

207873
Zarejestrowany: 2012-05-29

Morkai

http://desmond.imageshack.us/Himg839/scaled.php?server=839&filename=assassingo.jpg&res=landing



PERSONALIA


Imię: Morkai
Rasa: Człowiek
Profesja: Skrytobójca
Swojemu mistrzowi służył jako narzędzie do eliminowania niebezpiecznych osobników. Krótko mówiąc - był mordercą. Szczerze powiedziawszy, prócz zabijania niczego w życiu nie potrafi, więc nawet po „stracie” mocodawcy najpewniej pozostanie w zawodzie. Najwyżej znajdzie sobie nowego… Na takie usługi zawsze jest popyt.

WYGLĄD


http://desmond.imageshack.us/Himg823/scaled.php?server=823&filename=morkaib.jpg&res=landing


Łysa glaca – to najpierw rzuca się w oczy. Twarz przeciętna, niewyróżniająca się w tłumie – ani brzydka, ani ładna. Ozdobiona kilkudniowym zarostem. Oczy szare, zimne i pełne spokoju. Aczkolwiek ten spokój, widoczny nawet w chwilach największego zagrożenia, może wydawać się przerażający.
Średniego wzrostu, atletycznie zbudowany, choć szczupły. Ani grama tłuszczu – w jego zawodzie nie można pozwolić sobie na zbędne kalorie. Jego plecy pokryte są wieloma bliznami pozostawionymi przez bicz, bat lub coś podobnego. Najwyraźniej ktoś niezbyt miło się z nim obszedł… Lewa ręka ozdobiona jest tatuażem – zawiłym czarnym wzorem, liniami pozornie wijącymi się bez żadnego sensu. Może rysunek miałby jakiś sens, lecz nagle, tuż poniżej łokcia obraz… urywa się. Dlaczego? Powód jest prosty. Mężczyźnie po prostu brakuje sporego kawałka lewej ręki. Ten "drobny" defekt psuje wrażenie doskonałości, które można było odnieść przyglądając się reszcie jego ciała.

CHARAKTER


Nie jest przystosowany do życia w społeczeństwie. Przez lata żył w izolacji, wychowany przez okrutnego opiekuna, który wpoił mu pragnienie potęgi i dążenie do celu bez baczenia na koszta. Nie respektuje przyjętych przez społeczeństwo praw, nie rozróżnia tego co dobre, od tego co złe. Można powiedzieć, że nie posiada moralności. Dobrem są dla niego rzeczy które przybliżają go do potęgi, złem – te które go od niej oddalają. Nie ma oporów przed zabiciem kogokolwiek, jeśli zyska dzięki temu wymierne korzyści.
Krótko mówiąc – socjopata.
Zawsze opanowany, spokojny, z dystansem spoglądający na sytuację w której się znalazł. Nie, to nie tak, że nie odczuwa emocji. Odczuwa, lecz tłumi je, ukrywa głęboko w sobie. Potrafi kryć swą urazę latami, podsycając ją, by w końcu się zemścić. Czasem się jednak zdarza, że emocje są zbyt silne – wtedy traci panowanie nad sobą i chce tylko jednego – zniszczyć osobę/rzecz która wyprowadziła go z równowagi. Nie lubi takich sytuacji – gdy jest wściekły nie zwraca uwagi na to czy coś mu się stanie. A potem trzeba żyć, bez ręki na ten przykład…

CYFRONOTES MORKAIA
PRYWATNE NOTATKI
CZYTANIE BEZ ZEZWOLENIA GROZI UTRATĄ ŻYCIA


http://desmond.imageshack.us/Himg839/scaled.php?server=839&filename=jmdg.jpg&res=landing


Postanowiłem zacząć prowadzić pamiętnik albo coś takiego. Muszę uporządkować kilka wspomnień, mam nadzieję, że w czymś mi to pomoże.
Zacznijmy od początku…
Nazywam się Morkai. Tak, samo Morkai, bez żadnego nazwiska. Mam dwadzieścia sześć lat.. Jestem mordercą. Nie, nie wstydzę się tego. Zawód jak każdy inny. Urodziłem się… Właściwie to nie mam pojęcia gdzie się urodziłem. Nie pamiętam zbyt wiele, ale życie na mojej ojczystej planecie nie było łatwe. Nie pamiętam nawet swoich rodziców – ich imion, twarzy. Nic.
Moim jedynym wspomnieniem jest to o ataku bandytów na naszą osadę. Krzyki, szczęk broni, płomienie, płacz kobiet… Pamiętam, że skryłem się pod stołem i zamknąłem oczy, licząc na to, że nikt mnie nie znajdzie. Nie udała mi się ta sztuka. Poczułem jak ktoś  mocnym ruchem wyciąga mnie z mego schronienia. Jakiś facet. Nie wiem jak wyglądał, za bardzo się bałem by otworzyć oczy. Czułem jego śmierdzący oddech i słyszałem jak woła do swych kompanów:
- Mam tu jednego!
- Nieźle, nieźle. Myślę, że dadzą nam za niego dobrą cenę na targowisku…

Moim następnym wspomnieniem jest podróż w ciasnej komorze transportowej statku należącego do łowców niewolników. Brud, smród, ciągły głód i niewyobrażalny ścisk. Najsłabsi umierali. W niektórych miejscach ścisk był tak wielki, że trupy nie miały gdzie upaść i opierały się o swych żyjących towarzyszy.
Trwało to kilkanaście godzin… A może parę dni? Dla mnie ciągnęło się to w nieskończoność. Ale w końcu wylądowaliśmy na… Hm, nieważne. Na planecie, która miała się stać mym nowym domem.

Na targu niewolników było niezwykle gwarno. Sprzedawcy przekrzykiwali się, zachwalając swój towar, a kupujący licytowali się, podając coraz wyższe ceny.
- Chłopiec! Chłopiec na sprzedaż! Zdrowy! Silny! Ułożony! Świetnie się nada na służącego! – Krzyczał jakiś typ tuż nad moim uchem. Byłem na tyle naiwny, że nie rozumiałem o kogo chodzi. Stałem na podwyższeniu, a przede mną przewijały się tłumy. Nikt nie wykazywał zainteresowania zdrowym, silnym i ułożonym chłopcem. Może i dobrze, że nie wiedziałem co to dla mnie może oznaczać. Niewolnicy którzy nie znaleźli nabywcy byli sprzedawani hurtowo na plantacje lub do kopalni, by tam zaharować się na śmierć.
Nagle, pewna postać wśród tłumu zwróciła moją uwagę. Był to mężczyzna w średnim wieku. Wyglądał dość zwyczajnie, może prócz czarnej, przetykanej pasmami siwizny, brody, zaplecionej w długi warkocz. Mimo tej swojej zwyczajności miał w sobie coś co przyciągało wzrok. Swego rodzaju siłę, powagę… Trudno to wytłumaczyć.
Nawet mnie nie zauważył, choć uporczywie się w niego wpatrywałem, chcąc by zwrócił na mnie swoją uwagę. Chyba mi się udało, bo w pewnym momencie zatrzymał się i spojrzał prosto w moją stronę, nieco zdziwiony. Podszedł do mojego „stanowiska” i wdał się w rozmowę ze sprzedawcą. Po chwili zbliżył się do mnie, uważnie obejrzał, sprawdził uzębienie i włosy, po czym uśmiechnął się do sprzedawcy i uścisnął mu dłoń.
Transakcja została dokonana.

Tajemniczy mężczyzna prowadził mnie za rękę poprzez ludzką masę. W końcu skręciliśmy w jakiś zaułek. Puścił moją rękę i spojrzał mi w oczy.
- Jesteś wolny – rzekł, totalnie mnie zaskakując.
- Alee… - Zdołałem wyjąkać.
- Poczekaj chwilę. Jesteś wolny, możesz zrobić co chcesz, ale wpierw posłuchaj mojej propozycji. – Kiwnąłem w odpowiedzi głową. - Możesz sobie pójść i, nie oszukując, najpewniej umrzeć na ulicy albo… zostać moim uczniem.
- Uczniem?
- Tak, uczniem. To niełatwe zadanie, będzie ciężko, ale na pewno dasz sobie radę. Masz potencjał. Będziesz mi pomagał, a w zamian nauczę cię wszystkiego co potrafię. Po kilku latach może nawet przejmiesz moje obowiązki. Zostaniesz bogaty i sławny. Co ty na to? Wchodzisz w to?
- No dobra. – Odpowiedziałem z lekkim wahaniem. Nie wiedziałem na co się godziłem, ale jaki miałem wybór? Szczerze mówiąc to była dobra decyzja i gdybym znów został przed nią postawiony, nawet znając wszystkie konsekwencje, pewnie ponownie bym się zgodził.
- Jestem Sarth – przedstawił się, podając mi dłoń. – A ty, jak się nazywasz, mój uczniu?
- Morkai. Nazywam się Morkai.

Tak jak zapowiedział Sarth, mój Mistrz, jak kazał się nazywać, nie było łatwo. Szczerze powiedziawszy było cholernie ciężko. Wymagające treningi, ciągłe ćwiczenia, nauka, zero zabawy. W razie nieposłuszeństwa – karny pokój. Niewielkie, puste pomieszczenie w którym siedziałem sam od kilku do kilkunastu godzin, w zależności od skali przewinienia. Niestety, byłem dość upartym dzieckiem i zupełnie to na mnie nie skutkowało. Sarth wybrał prostszą metodę – baty. Wtedy zacząłem się słuchać.
Czego się uczyłem? Wszystkiego. Od nauk ścisłych, przez skradanie się, obsługę terminali, otwieranie wszelakich zamków, aż po walkę nożem i mieczem. Z tych wszystkich rzeczy Sarth uczył mnie tylko walki mieczem. Do innych „przedmiotów” wynajął nauczycieli – prawdziwych mistrzów miejscowego półświatka, którzy przekazywali mi swoją wiedzę w zamian za sporą ilość kredytów.
W późniejszych latach do nauki doszły jeszcze dwie bardzo ciekawe rzeczy – walka mieczem świetlnym i posługiwanie się mocą. Nie wyobrażacie sobie jak bardzo mnie ucieszyło gdy mój Mistrz odkrył przede mną mój talent. Nawet w mojej rodzinnej wiosce słyszano o Jedi. Myślałem, że również się nim stanę… Prawda była jednak zupełnie inna.

Pierwszy raz zabiłem mając jakieś szesnaście lat. Dostałem czarną szatę, sztylet i polecenie bym nie wracał do posiadłości Mistrza bez dowodu na śmierć swojego celu. Co to był za cel? Już nie pamiętam. Ale zabicie go było dla mnie prawdziwym sprawdzianem moich umiejętności. Patrząc z perspektywy czasu była to raczej prosta robota, ale jak to mówią… najtrudniejszy jest pierwszy raz?
W moim przypadku rzeczywiście tak było. Każde kolejne morderstwo było coraz łatwiejsze. Zdarzały się pewne nieprzewidziane wypadki, ale wszystko szło dobrze. Zabijanie przestało wyzwalać we mnie jakiekolwiek emocje, stało się codziennością.
Spełniałem wszelkie rozkazy mojego Mistrza. Choć był dla mnie wzorem równocześnie panicznie się go bałem. Po latach strach zmienił się w gorycz, a gorycz w gniew. Postanowiłem się zbuntować, nie pierwszy raz z resztą. Ale po raz pierwszy na taką skalę.
Czekałem tylko na odpowiedni moment.

- Zadanie wykonane, mój panie – rzekłem, przyciskając zaciśniętą prawą dłoń do piersi i lekko pochylając głowę.
- Pokaż mi dowód – odparł mój mentor, bawiąc się swym warkoczem, jak to miał w zwyczaju. Od czasu kiedy go poznałem starał się coraz bardziej szary, choć zachowało się jeszcze kilka czarnych pasm.
Podszedłem do niego i wyciągnąłem zza pleców lewą rękę którą trzymałem swój dowód. Była to głowa, głowa pewnego człowieka który bardzo podpadł Sarthowi. O dziwo, z odciętej szyi nie ciekła krew, a miejsce w którym głowa oddzieliła się od ciała było wyjątkowo równe. Niewątpliwie robota miecza świetlnego.
- Tak jak sobie życzyłeś – podałem mu makabryczne trofeum – jego śmierć będzie przykładem dla wszystkich, którzy chcą ci się sprzeciwić.
- Dobrze się spisałeś, mój uczniu. – Na jego pokrytej zmarszczkami twarzy pojawił się uśmiech. – Możesz już odejść.
- Tak, panie… - pochyliłem głowę w poddańczym geście. Natomiast mój Mistrz kompletnie stracił mną zainteresowanie i jął się przypatrywać odciętej głowie mrucząc coś pod nosem.
„- Teraz albo nigdy” – pomyślałem… i skoczyłem na niego.
W mojej dłoni jakby znikąd pojawił się nóż. Gdyby Sarth był zwykłym człowiekiem prawdopodobnie w tej chwili leżałby na ziemi i powoli się wykrwawiał, lecz cóż… Nie był zwykłym człowiekiem. Władał Mocą. Nadzwyczajny zmysł pozwolił mu w ostatniej chwili uchylić się przed zabójczym ostrzem.
O jego mocy przekonałem się sekundę później gdy nagła siła odepchnęła mnie na parę metrów. Rzuciłem nóż pod nogi, dobyłem miecza świetlnego i znów zaatakowałem. Mój Mistrz w ostatniej chwili zdążył sparować uderzenie swoim mieczem. Gdyby nie zdążył go dobyć prawdopodobnie posiekałbym go na kawałki.
Atakowałem go z furią, nie dając mu nawet szans na kontratak. Czerwone smugi z niewiarygodną szybkością odbijały się od siebie, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk. Początkowo ślepy gniew zapewniał mi przewagę, lecz po jakimś czasie zaczęło brakować mi tchu. Nie byłem przyzwyczajony do długich walk. Większość kończyłem pierwszym ciosem, często nawet nie zauważony przez przeciwnika. Tym razem też tak miało być… Niestety się przeliczyłem.
W końcu technika i doświadczenie zaczęły brać górę nad siłą i zaskoczeniem. Zostałem zepchnięty do obrony, lecz trzeba przyznać, że broniłem się świetnie. W końcu chodziło o moje życie. Byłem pewien, że jeśli przegram to Sarth nie puści mi płazem tego wybryku.
- Wiedziałem, że w końcu do tego dojdzie – rzucił Mistrz, niby to od niechcenia. – Widziałem to w twoich oczach. Rzuć miecz, a może ci wybaczę…
- Prędzej zginę! – Warknąłem i wykonałem potężny cios, który miał przepołowić rywala.
- Skoro tak wolisz… - Odparł tamten sprytnie się uchylając. Tylko na to czekał. Nie zdążyłem się zasłonić przed jego niezwykle szybkim kontratakiem. Cięcie trafiło prosto w moją lewą rękę, tuż poniżej łokcia, na zawsze pozbawiając mnie dłoni i przedramienia.
Syknąłem zarówno z bólu jak i ze zdziwienia. To naprawdę dziwny widok – twoja własna ręka lądująca na podłodze, pozbawiona reszty ciała. Wbrew pozorom to nie bolało tak bardzo jak powinno. Adrenalina, przepełniająca mnie moc… złagodziły ból.
- Poddajesz się czy mam cię pozbawić drugiej ręki? – Zapytał, szczerząc zęby, Sarth. Jak dotąd jego jedynym uszczerbkiem była strata połowy warkocza. Miał niewątpliwą przewagę, ale mimo to odparłem:
- Nigdy!
- Szkoda – w jego głosie było pełno zawodu. – Bez obu rąk już mi się kompletnie nie przydasz… - Po tych słowach wykonał gest dłonią i odleciałem na kilka metrów, dużo dalej niż wcześniej. Strata ręki mnie rozproszyła. Upadłem na podłogę i wypuściłem z dłoni miecz, który zgasł i potoczył się dalej.
- Ostatnia szansa.
- Pierdol się – warknąłem, splunąłem krwią i podniosłem się, podpierając się pozostałą ręką. Chciałem dalej walczyć. Szkoda tylko, że nie miałem broni… Duma nie pozwoliła mi się poddać.
Sarth nawet nie odpowiedział. Znowu się uśmiechnął, po czym uniósł dłoń zamierzając użyć jakiejś zabójczej mocy.
„- Chciałbym zniknąć” – przemknęło mi przez myśl nim skoczyłem w bok, chcąc uniknąć ataku… lecz ten nie nadszedł. Mój Mistrz zaczął rozglądać się po sali, najwyraźniej zdezorientowany. Zupełnie tak jakby mnie nie widział… Spojrzałem na siebie, ale nie dojrzałem swego ciała. Jedynie ledwie widoczne kontury. Słyszałem, że niektórzy posługujący się mocą potrafią znikać, lecz miał to być niezwykle rzadki dar. Nie sądziłem, że go posiadam.
Z zamyślenia wyrwał mnie trzask i widok piorunów mocy uderzających w miejsce gdzie jeszcze nie dawno stałem.
- Wyłaź, Morkai! Wiem, że tu jesteś!
„- Trzeba zwiewać” – pomyślałem. Choć z drugiej strony… Teraz, kiedy mnie nie widzi, mógłbym się do niego zakraść i zaatakować od tyłu, jednym ciosem pozbawiając życia… Gdybym miał jakąś broń. Nie, to było zbyt ryzykowne. Szybkim krokiem podszedłem do najbliższej ściany i przy niej opuściłem pomieszczenie, pozostawiając w nim mojego Mistrza rzucającego przekleństwa i wywołującego pioruny.
„- Jeszcze się zemszczę” – obiecałem sobie, choć miałem świadomość, że ta chwila nie nadejdzie prędko. Będę musiał być cierpliwy i długo doskonalić swoje umiejętności, by móc go zabić.
O ile on wcześniej nie zabije mnie.

W mieście skontaktowałem się z jednym z moich nauczycieli, który chyba czuł do mnie coś w rodzaju przyjaźni. Pożyczyłem od niego trochę kredytów na podróż.
Wiedziałem, że tym samym podpisuję na niego wyrok śmierci, ale było to poświęcenie na które byłem gotów. Musiałem się jakoś wydostać z tej cholernej planety! Na odchodnym rzekłem mu, że wybieram się na Coroscuant, by zmylić pościg. Byłem pewien, że siepacze Sartha go przesłuchają. Chciałem wprowadzić ich w błąd.

Kupiłem bilet na najbliższy lot. Nie interesowało mnie gdzie polecę. I tak nie miałem zamiaru się tam zatrzymywać. Moim celem było Nar Shaddaa, Księżyc Przemytników. Sądziłem, że to będzie najlepsze miejsce do ukrycia się przed pościgiem.
Nie bez znaczenia był też fakt, że ciągle walczące gangi z chęcią wynajmą wyszkolonego skrytobójcę… Nawet jeśli nie ma ręki.
Niech tylko któryś spróbuje nazwać mnie jednorękim bandytą…


UMIEJĘTNOŚCI
Hackowanie – zadowalający
Otwieranie zamków – zadowalający
Walka bronią białą – zaawansowany
Walka mieczem świetlnym (Djem So) – podstawowy
Skradanie się - zaawansowany
Moc:
- Niewidzialność - podstawowy
- Ukrywanie się w mocy - podstawowy
- Przyśpieszenie - zaawansowany
- Telekineza - podstawowy
- Skok - zadowalający

EKWIPUNEK
- Czarne, luźne ubrania
- Sztylet
- Niewiele kredytów

Ostatnio edytowany przez Morkai (2012-05-31 22:23:23)

Offline

 

#2 2012-06-01 11:14:00

EFECTOR

Admin - MG

8613013
Zarejestrowany: 2010-04-05

Re: Morkai

ode mnie akcept bez zastrzerzeń


http://ewok.reaktywacja.rpg.w.interii.pl/mottodzony1.bmp

Offline

 

#3 2012-06-01 11:59:49

Moc

Admin - MG

7624051
Zarejestrowany: 2010-02-21

Re: Morkai

Ode mnie również akcept. Witamy w grze

Offline

 
PBF Guild

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Ramus poilsis https://www.worldhotels-in.com/ https://www.worldhotels-in.com Ciechocinek restauracja przeprowadzki warszawa kobietawtrojmiescie