
Gra PBF w świecie Star Wars, rozgrywająca się w czasach Młodego Imperium.
Dzieciak
*Mlakit teraz leżący na prawie zbystrzał nagle, a jego oczęta zrobiły się wilkie jak dwie czarne dziury. Momentalnie złapał łapkami jedna z trzech nóg droideki. Wujek Tangorn kiedyś go kopnął nogę by zobaczyć czy się przewróci. Ale to stare dzieje* Ja Dżonego nie oddam! *zaprotestował ostro*
Offline
*Dżony nie zabił przypadkowo. Realizował dyrektywy, bronił swojej „rodziny” w sposób taki, jaki potrafił i jaki mu zaprogramowano. Nie był dyplomata. Widząc broń – odpowiedział bronią.
Kariera? Raczej nie, nikt by się tym nie przejął, nie w obecnych czasach. W minionych też nie. Naprawdę mało kto lubił droidy do tego stopnia by z nimi rozmawiać, czy tam się choć trochę liczyć z ich zdaniem czy „uczuciami”. Jak Nash tu trochę pobędzie i poobserwuje Dżonego, to dopiero będzie miał tematy do refleksji. Droideka nie tylko lubiła uwagę – potrafiła też o nią zabiegać!
No ale na te słowa już nic nie „zaśpiewał”. Mimo wszystko raczej cichy był*

Offline
-Ależ nikt nie ma zamiaru Ci go zabierać Malkicie... -powiedział głaszcząc malca po grzywie. -Tylko żartowałem. -dodał uśmiechając się. Będzie miał się nad czym zastanawiać po powrocie z misji. Dżony wywarł na Nashu ogromnie wrażenie. W końcu rzadko, a właściwie to nigdy nie spotkał się z takim droidem. Po chwili znów do myśli przyszła mu sprawa zadania i przemówił do obydwu.
-Chyba zbyt długo tutaj zabawiłem... -Może zechcecie towarzyszyć mi w drodze powrotnej na statek? -zapytał.
//I to by było tyle na dzisiaj. Dokończymy jutro jeśli można. Bardzo dziękuję wszystkim za sesję. Dobranoc.//
Offline
Dzieciak
*zamyślił się Malkit wielce i głęboko, czy aby ta propozycja nie koliduje z jego innymi ważnymi zajęciami: obiadem, drzemką, czasem na zabawe czy na zabijanie potworów, jednak szybko doszedł do wniosku, ze to wszystko da się obejść, wiec mrużąc rozkosznie oczy skinął łebkiem* ciebie odprowadzimy. Bo ty sam się boisz *Oznajmił, po czym wstał, otrzepał się i wskoczył na Dzonego. Bo sam szedł nie będzie. Ścisnął szyje droideki łydkami*
Offline
*Droidy z reguły nie są pytane o takie rzeczy, tak wiec asortyment odpowiedzi Dżonego ograniczał się do dwóch słow* rozkaz rozkaz *Ściśnięty łydkami ruszył, bo już tego gestu nauczył się po prostu podczas wspólnych „zabaw” ze swoim małym Panem. I poszli do osady*

Offline
*Zgodnie z wytycznymi ustalonymi dużo wcześniej przez Tanga, cała piątka klonów zabrała się za patrolowanie terenu wokół osady. Każdy z nich miał przy sobie karabin snajperski, kilka granatów i lekki karabinek do walki bezpośredniej. Jedynie Tracyn miał granatnik, ale on to dziwak, każdy to wiedział. Teren podzielono na kilka równych kwadratów, które potem rozdzielono pomiędzy "Tangi". Każdy z nich utrzymywał stałą łączność radiową a w dodatku A'den posiadał dostęp poprzez komputer osobisty do wszystkich czujników rozmieszczonych wokół osady. Tak więc nie byli ani ślepi ani głusi. Co prawda oddział pozbawiony wszelkiej elektroniki mógł się do nich zakraść, ale od tego mieli oczy, oraz specjalistyczny sprzęt w hełmach, który przypominał standardami te z pancerzy typu Katarn. Była to osobista przeróbka klonów, trochę się przy tym wykosztowali, ale warte to było każdej ceny. Dzięki temu patrolowanie okolicy było dużo łatwiejsze, gdyż wysoka trawa nie ułatwia wypatrywania przeciwników. Póki co nie zanotowali żadnej wrogiej aktywności, ale czuwali cały czas...*

Offline
*Nic nie wskazywało na nieprawidłowości. Kompletnie nic. Mogli wiec spokojnie pomyśleć, ze Tangorn robi sobie z nich jaja. Czwórka klonów mogła sobie poziewać. A piąty…
Piątym klonem był Ven. Stał na Sawannie, w okolicy dużych kamieni, to akurat miejsce mu przypadło, no i obserwował leniwe może trawy. Bardzo wysokiej, prawie mu do pasa. Cisza, czujniki spokojne, na kanale jakieś głupie żarty. I nagle, co było bardzo dziwne, klon poczuł, ze drętwieją mu nogi. Nie był to ból, ale wiedział, ze zaraz się przewróci*
Offline
*Klony tak nie pomyślą, bo ufają Tangowi i jego ocenie sytuacji. Jeśli ogłosił Kod Żółty to ma do tego podstawy, a żartów nie było... no czasami Dral z Tracynem. Nie różniło się to zbytnio od typowego patrolu, tyle, że teraz byli bardziej wyczuleni na wszelkie zmiany i nieprawidłowości. Nagle Ven poczuł się dziwnie i nie wiedział co zrobić. Powiadomić o tym czy nie? Przypomniał sobie czasy szkolenia, gdy Tangorn wbijał im do głowy, że oddział jest tak słaby jak jego najsłabsze ogniwo i jeśli któryś ma kłopoty to musi bezzwłocznie o tym meldować, tak na wszelki wypadek. Wiec Ven podjął decyzję* Dziwnie się czuję... drętwieją mi nogi. Niech ktoś tutaj przyjdzie... *Powiedział do komunikatora no i w końcu padł na ziemię, ale w sposób kontrolowany. W miarę możliwości postarał się przetoczyć na brzuch, odbezpieczając pistolet blasterowy, który trzymał w kaburze, a karabinek zarzucony miał na plecy. Oczywiście miał też na sobie pełen beskar'gam wraz z kombinezonem bojowym. Na kanale tymczasem zapanowała konsternacja i zdwojona czujność. A'den ruszył w jego kierunku dosyć szybko, bo był w centralnej części*

Offline
*Naturalnie jego zgłoszenie zostało przesłane, ale usłyszał tez na kanale coś dziwnego, jakby szum. Ale nie mogła to być elektronika, przecież by to wykryli. Ven padł w trawę, stał się całkowicie niewidoczny z zewnątrz, i stał się niewidoczny. Przetoczyli nie naturalnie na bok, miał blaster. Podniósł go, i wtedy zobaczył, ze ziała jego ręka, od dłoni po łokieć od dołu jest czerwona. zakrwawiona. To jego własna krew. Kiedy spojrzał wzdłuż ciała dostrzegł, ze jego nogi od kolan leżą o pól obrotu dalej. Miejsca odcięcia były zamrożone. Nie czuł w ogóle bólu, ale krew strzykała jak z fontanny.
W chwile później poczuł, ze ktoś stoi za nim. I miał świadomość, ze ten ktoś nie jest bezbronny*
Dwa najbliższe klony będą biegły 2 kolejki, dalsze - 3
Offline
*Tego się kompletnie nie spodziewał. Nie czuł bólu przecież i miał na sobie pancerz, wiec co się stało? Nie mógł sobie pozwolić na panikę, musiał działać sprawnie i szybko. Był ćwiczony do tego, zawsze działał według instynktu. Upewnił się, ze hełm nie przepuszcza żadnych dźwięków po czym nadał na kanale ogólnym z maksymalną mocą. Wszystko było jednak kodowane* Bezpośredni kontakt! Powtarzam bezpośredni kontakt! *Oznaczało to spotkanie z wrogiem. Ven nie czekając na posiłki odepchnął się ze wszystkich sił lewą ręką, przekręcając się na plecy, ignorując ból. Zlokalizował wroga i zaczął do niego strzelać z pełnej mocy blastera*

Offline
*Kiedy klon wykonał ruch, poczuły, ze coś wczepia mu się w plecy. Strzały z klastera pomknęły gdzieś w sawanne, wzniecając miniaturowe pożary. Jeden poleciał wyżej, nad trawami i leciał daleko, aż… rozbił się o cos metalowego. Jakieś 100 metrów, i zbliżało się,. Teraz słyszał szum.
Ven leżał na plecach. Wiec leżał na tym kimś/czymś, co się do niego przyczepilo. Usłyszał jęk dziwnego głosu. Taki głos mają karły, nie wiem, jak go opisac. To, na czym lezał było piękkie i zywe. I uzbrojone. Ven poczuł, jak coś podobnego do miecza świetlnego wgryza mu się w szyje, w lewy obojczyk, może troche wyżej i jedzie powoli. Znowu nie czul bólu,a le wystarczyła świadomość, ze ktoś właśnie go tnie.
Tymczasem maszyna przekroczyła granice czujników i miał prawo zaczać się prawdziwy alarm…*
Offline
*Ale już nie trzeba był alarmu czujników, klony zostały zaalarmowane i działały na pełnych obrotach, kierując się w stronę osady. Tang tez został powiadomiony o zagrożeniu więc pewnie w osadzie też wszyscy byli na nogach. Ven nie miał pojęcia co to jest, ale też nie zamierzał się poddawać. Maszyna była za daleko, ale to coś musiał z pleców zdjąć. Przerzucił blaster z prawej dłoni do lewej i prawą ręką zaczął grzebać po plecach szukając tego czegoś, by to zgnieść, zabić...*

Offline
*To coś było zbyt duże, by zgnieść i zabić to jedną ręką, ale miało ręce, głowę, tułów… A maszyna była blisko, coraz bliżej. Już Ven ją widział. Czołg, wysoki, imperialny, siejacy grozę wyrósł przed nim. Leżał w trawie na pagórku. Nie widział, jak przyjeżdża z doliny, z lasu. Kiedy już leżał…
potwór sunął na wysokości pól metra na potężnych repulsorach, robiących z ziemi sałatkę. Coś na plecach opuściło Vena i czmychnęło w trawę, była dalej od czołgu, a ten pruł dalej, sięgając powoli okaleczonego klona*
Offline
*No sytuacja była nie najlepsza ale Ven miał nadzieję, ze jego bracia nadejdą z odsieczą. Sam też bezbronny nie był, sięgnął do pasa i wyciągnął granat burzący używany przeciwko pojazdom. Zwykły odłamkowy nie dałby sobie rady. Aktywował go i rzucił dokładnie pod repulsor czołgu. Nie miał problemu z obliczeniem odległości, nie mógł mieć. W czasie morderczego szkolenia na Kamino ten kto nie zaliczył10 trafień na 10 po prostu był eliminowany w sposób całkowicie bezduszny jako wadliwy "towar". Więc teraz musiał trafić... W tym samym momencie granat rzucił też nadbiegający od stronę osady A'den, oskrzydlając nieco tego metalowego potwora. Dwa granaty powinny go załatwić i dać im czas na wycofanie się w kierunku osady*

Offline
*Nie miałby problemu… gdyby zdążył. Sięgnięcie po granat – sekunda. Odbezpieczenie – druga, rzut…
zabrakło pól sekundy…
Dokładnie w chwili kiedy nadbiegł A’den, kiedy był już w kontakcie wzrokowym dostrzegł, jak pancerny potwór nalatuje na Vena, czyniąc z jego ciała jedną wielką miazgę, powoli, od wolnej ręli, przez okaleczone kikuty mógł, ból, tors, i na końcu głowę. Hełm tłumił jego krzyki potwornego, nieopisywalnego bolu.
Ten widok sprawił, ze ręka klona zadrżała. Nie powinna, ale jednak – cos takiego, kiedy pancerz, twardy mandaloriański metal pęka i wylewa się spod niego czerwone bagno krwi i miesa z ciała własnego brata…
Granat upadł o metr za bardzo bok, tam wybuchł. Czołgiem zakołysało. Wrył się burtą w ziemie, zatoczył półkole, ale odciągniecie lufy w przeciwną stronę pomogło mu odzyskać równowagę. Granat Vena został worany w glebe na metr. Wybuchł, czołgiem trochę zakołysało, ale nie miało to wpływu.
Za to na A’dena z jego wnętrza wysypało się dwudziestu czterech szturmowców z karabinami i natychmiast zaczęli ostrzał.*
Offline