Gra PBF w świecie Star Wars, rozgrywająca się w czasach Młodego Imperium.
*No cóż, jeśli chodzi o frachtowiec Jeny, to był on w lepszym stanie i miał te wszystkie bajery, których żaden statek Tanga nie miał. Pod tym względem był dziwakiem, nie lubił nowych maszyn, wolał star, zdezelowane latające wraki z duszą. Oczywiście wszystko były odpowiednio podkręcone. A co do atmosfery na księżycu, to no cóż... Tang miał to głęboko w shebs, bo on duszy artysty nie posiadał za cholerę. No chyba, że walkę można uznać za sztukę, to wtedy był prawdziwym artystą. A potem wnętrze statku, ładne, stylowe, nie to co u Mando, potem kanapa a której się sam posadził i odprężył, słuchając biadolenia Mavhonica* Jak tam chcesz, mnie dali do wyboru, własna uszkodzona noga tak jak ty. Bez urazy... albo rach ciach i najnowszy model zupełnie za darmo. Jako, że u mnie sprawność potrzebna to dałem sobie uciąć. Co prawda byłem na takich prochach że logicznie nie myślałem, ale nie narzekam... *Poklepał w zamyśleniu prawą nogę, ale zaraz zmienił na lewą. Pijany już był*
Offline
Oficer
*Głową pokręcił, przez chwile stojąc nad Tangiem i uśmiechał się w ten taki groteskowy sposób, troche jakby go to bawiło, trochę jakby mu odbiło* Eh, Tang, ciebie to tylko lać i patrzeć czy jeszcze egzystuje, naprawdę… *I Tang poczuł, jak się kanapa obniża kiedy to Jena posadził swoje 200 kilo obok, wciąż coś jeszcze biadoląc, z tym ze już nie na Tanga tematy, bo chyba ogólnie się żalił na niesprawiedliwości*
Przy mojej funkcji wystarczy mi.
*teraz w końcu mógł powiedzieć co to za funkcja. Mógł tez powiedzieć więcej. Byli sami, na jego bezpiecznym statku*
Wiem, co się stało na Mandalore *podjął szybko, by w miarę bezboleśnie było i oparł się na kanapie.*
Offline
Ja tam kurwa nie do zajechania i nie do zdarcia... *Wyszczerzył zęby. Jena chyba go jeszcze nie widział bez ubrania i to chyba dobrze, bo jakby zobaczył jego kolekcję blizn to by się za głowę chwycił, twierdząc ,ze już dawno żyć nie powinien. Ale jemu się akurat one podobały, najbardziej ta na klatce piersiowej, trzy długie równoległe blizny po szponach, od lewego ramienia do prawego biodra. Wtedy ledwo przeżył. Jest co wspominać. Gdy kanapa się lekko zapadła to na drugi koniec się przemieścił, by równo siedzieć. Już miał zapytać Mavhonica o nową robotę, gdy ten wspomniało Mandalore i Tang zamyślił się, ściskając mimowolnie butelkę coraz bardziej i bardziej aż się rozleciała z trzaskiem, ale o zgrozo nie zwrócił na to uwagi* Jebane skurwysyny... zabili Vena. Pocięli go a potem zmiażdżyli mu ciało... Imperium zapłaci za to... choćbym zginął próbując
Ostatnio edytowany przez Tangorn (2010-06-22 22:17:16)
Offline
Oficer
*Niewykluczone, choć sam Mavhonic miał ich pare, kilka to nawet takich bardzo głębokich. głębokich resztą pare razy otarł się o śmierć, nie dziwota wiec. Jednak mimo iż zdecydowanie miał się czym pochwalić i nie jeden magazyn dla kobiet hojnie by go wynagrodził za sesje zdjęciową – niechętnie pokazywał gołą klatę. Za stary był – tak uważał.
Kiedy Tang zaczął ściskać butelkę, co widać było na jego skórze, Jena już wiedział ze stało się cos podobnego do tego, co powiedział. Ven, dobry chłopak, taki „starszy brat” dla tych trzech, nie licząc A’dena który był „najstarszy”. Skinął głową o teraz on wyciągnął ręke, by poklepać Tanga po ramieniu*
jesteście teraz w rozjazdach, tak?
Offline
*Podobnie u Tanga, chociaż dla wielu kobiet to te blizny pewnie szpeciły mocno jego sylwetkę, tam po kulach tu po oparzeniach od blastera, szpony, miecze, sztylety, noże... na sobie chyba testował wszystkie możliwe bronie eksterminacyjne. A to było ciekawostką. Poza tym pamiętał którą bliznę za co zarobił, od kogo i czym. Taka Tangusiowa mapa drogowa po wspomnieniach. Ale wracając do rzeczywistości to faktycznie wspomnienie Mandalore nieźle go wkurzyło. Bo jak się tutaj nie wkurwić po prostu? Wszystko szlag trafiło* Taa... Dral gdzieś zniknął, ale żyje. Brex i Tracyn tutaj są a A'den na planecie dżedajów. Nie wiem gdzie, sam nie wie, mówi tylko, że gdzie okiem sięgnąć tam dżedaj, którym ma ochotę poskręcać karki *A to jasno już mówiło o jego stanie psychicznym i poziomie wkurzenia. Mało brakuje, by przeszedł do czynu i pewnie sam by poległ* A w ogóle skąd to wiesz, co?
Offline
Oficer
*zmorzył ręce tak, ze czubki pazurów trafiły na siebie. Mogło to się niemożliwe wydac, ale Jena miał w tych wielkich łapskach bardzo dużą precyzję, w końcu to artysta, o czym tez niewiele osób wie. Tang wie alt chyba to do niego nie dociera*
Pracuje… a właściwie nie, nie pracuje, jestem tam z przekonania. Nazywamy to Przymierzem. Powstało spontanicznie, a teraz pierzemy Imperialnych po tyłkach… czekamy, zwabiamy, trzepiemy, bierzemy, co się da, i spadamy.
*Mówiąc patrzył na Tanga, nie uciekał wzrokiem, czyli naprawdę wierzył w to, co robił* I mamy przymierze z Korporacją. Wiem, ze wy też, ze nieźle wam się razem zawojowało. Stąd wiem. A w Imperialnych mediach nie było o tym słowa. Wojna już trwa, ale dla nich cały czas nieoficjalnie.
*Uśmiechnął się. Tryumfująco. Bo sam fakt, ze Imperium boi się powiedzieć o nich głośno był ich zwycięstwem*
Offline
*No raczej nie docierało, bo Tang w tych kwestiach oporny był, ale coś mu tam świtało, że Jena artystyczna dusza, bo Dral o tym wspominał, a on go lubił i to bardzo.* No to ekhm... dobrze skurwielom tak. Przymierze... *Mruknął pod nosem, bo o nich nie słyszał, ale się też za bardzo nie interesował. Współpracował z Cochrelem tylko, dostawali robotę, lecieli, rozpieprzali Imperialnych i wracali.* Ooo... wiecie o korporacji, tak? No powojowało się, w trakcie jednej wojaczki nogę straciłem właśni. Durni Imperialiści... do teraz nie wiem jakim cudem nie zostali ogłuszeni hukówką, która powaliłaby i rancorna *Tanga to zastanawiało, bo raczej oficerowie floty nie byli szkoleni do działań przeciwko abordażowi. Ale pozostawmy to już, było i minęło* Dużo skopaliście imperialnych sbebes?
Offline
Oficer
*Ano Dral, w istocie jeden umysł z Jenathazą, wiec lubienie było wzajemne. Przejechał sobie Mavhonic pazurami z tyłu po włosach, patrząc przed siebie, lekko się uśmiechając na słowa Tanga.* Dużo, nie dużo… my uważamy ze dużo, oni – pewnie nie. Mieliśmy nadzieje dopiero zacząć kopać od teraz, tal porządnie. No ale jest problem. Jeden ich dowódców, jak śmiem twierdzić najważniejszy od spraw wojskowych prawdopodobnie nieżyje…
Offline
*Ta kwestia zainteresowała Tanga i to bardzo. Podniósł swój zapijaczony wzrok i patrzył na Jenę przenikliwie* Który dowódca? Ten ze Statku Widmo? *Nie chciał zdradzać za dużo informacji jeśli Jena sam nie wie kto to. Bo może nie wiedzieli, że za wszystkim stoi Grievous, teraz Qymaen, wiec lepiej ich samemu nie informować o takim drobnym szczególe.* Co się stało i kiedy? *Może i Tang za bardzo za Cochrelem nie przepadał, ale do Generała nabrał szacunku i można się pokusić o stwierdzenie, że w jakimś tam stopniu go polubił.*
Offline
Oficer
*Połyskujący czarną ł7uską w mroku łeb gada skinął potakująco. W tym oświetlenie miał takie wielkie źrenice o niejasnym przekazie. Tak, to było potwierdzenie. Ten ze statku Widmo. Grievous. Kiedyś wszyscy się cieszyli jak obwieszczono jego śmierć. Teraz zapanowało napięcie, strach. W przymierzu także, wiec wolał sobie nie wyobrażać co działo się w Cochrelu.*
To były oficjalne negocjacje. Odwozili ekipę na statek dyplomatyczny, i kiedy wracali zupełnie nieuzbrojonym krótkodystansowym transportowcem, najechały nas dwa venatory. Generał został przejęty przez jednego z nic, który uciekł. Drugiego pokonaliśmy, ale niczego się nie dowiedzieliśmy od załogi, którą oni przesłuchali. Zbytni optymizm jest niezdrowy, wiec ja uważam ze on nie żyje
Offline
Ja pierdole... *Zaklnął sobie jak to miał w zwyczaju. Bez Generała Cochrel to już nie to samo niestety. Bo kto go zastąpi? Ten cały Darven? Nie miał zadatków na dowódcę z prostego powodu, prezencja. Może i był inteligentny i bystry, ale dobry dowódca motywuje swoich ludzi i zachęca ich do poświecenia swoim przykładem, Darven tego nie potrafił. Generał to co innego...* Pierdolone Imperium... by ich wszystkich zajebać, to by było piękne. Ale znając życie to Generał żyje, ale teraz go pewnie torturują, więc prędko sam padnie z wycieńczenia. Nie ma co stawiać na optymizm... wszystko się wali *Kopnął szczątki butelki i wbił wzrok w sufit z nachmurzoną miną. Nie podobało mu się to, że nagle Imperium zaczęło zadawać straty korporacji... muszą mieć gdzieś kreta, to pewne*
Offline
Oficer
Ja to raczej wyobrażałem sobie… *podjął cicho Jena. Podnosząc wzrok na drzwi* Ze będzie walczył. A skoro będzie walczył, to zabiją go w samoobronie *Jena nie widział generała na własne oczy, nie wiedział w jakim jest stanie. Teona mu relacjonowała, ale i ona nie za bardzo się znała na cyborgach, poza tym wiadomo jak to jest słuchać od kogoś, choć pani kapitan Sall jako dyplomatka raczej nie koloryzowała faktów.* To by było dla niego lepsze. Trudna sprawa. Zabrali nam nasza przewagę. I wszystko co mógł nam jeszcze powiedzieć i w czym pomóc
Offline
Tiaa... jasne. Zmartwychwstały cyborg wyskakuje nagle z promu, zabija kilku a oni w szoku go zabijają. Fajny scenariusz... znając życie ogłuszą go i zabiorą na zabawę Vadera. Durny ćwok... *O tym, że Vader to tak na prawdę Skywalker Tang dowiedział się tuż przed odlotem z Coruscant, a więc nie aż tak dawno. I zdziwił się cholernie, bo lubił go, świetny wojownik i dowódca dbający o klony. No i proszę co się z nim stało. Jebany w dupę ruchany Imperator* No ale odbić się go raczej nie da, no chyba, że któryś z tych zasranych dżedajów ruszył dupę i go poszukał. Irytują mnie oni strasznie. Gdyby nie to, że ciągnęli pielgrzymkami na Mandalore to by się Imperium nie zorientowało, że coś się święci. Noż kurwa! *Warknął, bo już było wiadomo kogo oskarżał o te wszystkie nieszczęścia. Jedi*
Offline
Oficer
*Wzruszył potężnymi ramionami, wprawiając materiał kurtki w ruch* Nie mam pojęcia, niby z nimi dobrze żyją. *Jedni byli uniwersalni we wszystkich zastosowaniach, także jako kozły ofiarne, bardziej lub mniej słusznie, tak wiec Jena nie podsumował racji lub nie racji tangowych. On tam wiedział, ze cały ten cyrk był po to, by się jedi pozbyć wiec nie jest to takie byle co. Może wiedza, ile są warci i dyktują cochrelowi warunki. Cochrel nie przepuści żadnej okazji do inwestycji, i tanczy jak oni zagrają.*
Powiem ci teraz swoje zdanie. Jak zawsze możesz z nim zrobić co chcesz, ale mówię, bo zawsze mówiłem. Sądzę, ze powinieneś odbudować swoją osadę. Zebrać tych wszystkich z sąsiednich klanów którzy przezyli, zbudoiwac cos wielkiego, i przygotowywać się. Nie popadać w zapomnienie, rozsiani po galaktyce
Offline
*Tang oczywiście wysłuchał jego opinii a nawet się uśmiechnął do niego* Osada spalona jest, dlatego wybrałem Dxun... *Tang już od chwili ucieczki z Mandalore zbierał wszystkie klany, które mu przedtem sprzyjały i wspólnie obrali na siedzibę jedną z dawnych twierdz. Właściwie po całym księżycu rozsiane były stare bunkry, bazy, schrony i twierdze wszystko doskonale ukryte. Dxun było ich ostatnia kryjówką i to najbardziej zmyślną. Bo żeby odnaleźć Mando to trzeba zagłębić się w dżunglę, a ona jest śmiertelnie niebezpieczna, nawet dla oddziału Mandalorian.* Prowadzę tam intensywne szkolenie, takie jak dawniej klonów komandosów. Mi rzeczy oczywistych tłumaczyć nie musisz...
Offline