Gra PBF w świecie Star Wars, rozgrywająca się w czasach Młodego Imperium.
*Ci się spieszyli, bo Jedi ich poturbowała i niech teraz sobie Zinuś sam z nią radzi, a co? Oni odwalili swoją działkę. A Fumbora lepiej do lokalu pełnego roznegliżowanych kobiet lepiej nie brać. W każdym razie zapakowali ją o dziwo do aerowozu, który skądś wytrzasnęli.* Ty jechać a my poczekać na zapłata! *Powiedział rodianin i tyle. Dali mu jeszcze kilka dawek narkotyku i mógł lecieć*
Offline
Zin szybko wsiadł do aerowozu. Uruchomił go najszybciej jak mógł i ruszył. Znowu w kierunku lokalu. Zin był bardzo brawurowym kierowcą, toteż w krótkim czasie był w pobliżu kantyny. Moc bijąca od pieniędzy, które zarobi na Virinie i zarobił na jej mieczu oślepiły Kobdara. Jeszcze nigdy nie był tak podekscytowany jak dziś.
-Szybciej, szybciej. Ciągniesz, ciągniesz.-Mruczał pod nosem, dając gaz do dechy. Bardzo mu się śpieszyło, oj bardzo.
Offline
Kolejne kilkanaście minut spędzonych na locie w kierunku prostym i łatwym do zapamiętania. Jedynym zakrętem był tylko zwrot w prawo, toteż niewiele trzeba było się natrudzić, by dotrzeć do tego miejsca, którym był hangar znany również jako warsztat Zindarada K. Zauważył, że Fumbor i zabrak czekali na niego...raczej nie na niego, a na jego kredyty, które aż prosiły się o to by je wydać. Oczywiście Zin musiał zaszpanować jego kunsztem jazdy i zrobił bardzo widowiskowe parkowanie, zarzucając tylnym repulsorem, tak, aby aerowóz wykonał obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Po tym wszystkim wysiadł zadowolony z piękną, skórzaną saszetką po brzegi wypchanymi kredytami.
-Zaraz wracam panowie.-I zamknął się od środka w hangarze. Zebrał wszystkie kredyty, które dziś zarobił. Przeliczył je na szybko. Osiemdziesiąt tysięcy. Dobra...teraz tylko trza się zastanowić ile im dać. Po dłuższym zastanowieniu odłożył dziesięć tysięcy i podszedł do drzwi. Otworzył je i spojrzał na Fumbora.-Chłodź flaszkę, przyjdę dzisiaj to opić bracie.-Powiedział i rzucił mu pięć tysięcy. Po chwili spojrzał na zabraka.-Zabaw się.-Powiedział mu i rzucił mu pięć tysięcy.-Ja teraz zostanę sam na sam ze statkiem. Muszę się zastanowić jak się tego kurestwa pozbyć.-Dodał po chwili i zamknął się, znowu...Niewychowany gbur.
Offline
*Fumbor znał dobrze zina, więc jego popisy nie robiły na nim wrażenia. A zabrak? Miał to gdzieś, inżynier równie dobrze mógł się wywalić i skręcić kark, byłoby nawet dla nich lepiej, ale tego już nie powiedział. Czekali cierpliwie (no prawie, bo gdy Zin nie pojawił się na horyzoncie to chodzili nerwowo przed hangarem, marudząc i klnąc na niego, ale jak tylko nadleciał to pełny spokój, profesjonalizm. Trochę ich też wkurzało to, że polazł do hangaru coś tam robić, ale jak wrócił i dał im po 5 tysięcy to się ucieszyli niezmiernie i zaczęli odchodzić.* Twoja głowa być spokojna, ty wpadać do nas, flaszka być! *No bo w końcu taki sukces trzeba jakoś opić, prawda? Tak więc rodianin i zabrak zniknęli gdzieś w ciemnościach zostawiając Zina samego z jego małą fortuną*
Offline
Zin po jakiś dwudziestu minutach samotności...tfu...obecności ze swoją małą fortuną, którą skrzętnie pochował po wszystkich kątach hangaru, postanowił opuścić hangar i pójść w końcu do Fumbora. Schował paczkę papierosów do kieszeni, uprzednio jednak wyciągając i odpalając jedną. Otworzył wszystkie zamki i wyszedł na zewnątrz. Ah...no tak...trzeba wciągnąć speeder do środka. Sięgnął po kartę, włożył ją do stacyjki i odpalił silnik. Zin lekko pchając speeder, wprowadził go do hangaru i kiedy już stwierdził, że wszystko jest w porządku, to wyszedł. Tak jak gdyby nigdy nic. Zatem został przed drzwiami. Usiadł sobie na stopniu i obserwował. Fumbor nie lubił, gdy ktoś palił w jego obecności, toteż Zin nie chciał mu przykrości zrobić. Skrzywił usta. Sumienie go ruszyło. Znowu starał się tłumić. W końcu puknął się w głowę i rzucił.
-Wypierdalaj.-Rzekł to sam do siebie, przez co mógł zostać odebrany jako idiota.
Offline
Pierwsze co zrobił Zin to to, że podszedł do zydla i usadził na nim swój tyłek. Spojrzał na Tracyna i Brexa, po czym rzucił.
-No i w tym tkwi problem. Jeszcze nie wiem co.-Skrzywił usta i podrapał się po głowie. Zastanawiał się czym by tu zabić czas, a raczej w jaki sposób odpłacić się imperialnym. Zemsta to nie jest działka Zina, ten nigdy się nie mścił, chociaż bardzo wiele razy odgrażał się tym to i tak nie było okazji (lub też chęci) do zemszczenia się. Po usłyszeniu kwestii Brexa, Zin zasmucił się, ale rzucił stanowczo.-Najpierw przylatujecie. Robicie gnój jak chuj, a teraz mówicie, że lecicie w pizdu? Panowie. Potrzebuje waszej pomocy, bo powiem wam, że zrobiłem głupstwo, które wypadałoby naprawić. Sprzedałem dżedajkę takiemu jednemu za pięćdziesiąt tysięcy i jej miecz za trzydzieści kafli...Kurwa...kredyty są, ale chyba zjebałem, nie?-Spytał się. Miał nadzieję, że Brex nie powie znów nic głupiego i że Tracyn nie straci humoru do końca. Pociągnął nosem.
Offline
To po cholerę nas tam chcesz wysłać jak nie wiesz po co? *Mruknął Brex zamykajac drzwi i opierając się o nie plecami... a Tracyn? Jak zwykle zaczął z ciekawością rozglądać się po warsztacie, szukając czegoś, z czego mógłby zrobić jakieś małe Kaboom...* Jak to sprzedałeś dżedajkę? *Ta wypowiedź Kodbara wstrząsnęła Tracynem i odwrócił się, wpatrujac się przez swój hełm w twarz inżyniera, nie wiedząc co o tym myśleć. A Brex?* Co, za kase poszła? I dobrze, z dżedajami same problemy... to przez nich najprawdopodobniej dopadło nas Imperium, więc mam to w dupie. *0 kawałków się przyda do odlotu z tego ksieżyca... ale lepiej szybciej niż później *Teraz Tracyn spojrzał na swego brata jakby go słyszał poraz pierwszy w życiu* Zgłupiałeś?! A jesli nas wszystkich wsypie i co wtedy?! *Klon machnąłręką i odbiłsię plecami od drzwi* MAndalore spalone... to co moze powiedzieć? Chuja wiedziała... a tak ktoś ją nauczy dyscypliny... *Tracyn się wkurzył juz nie na żarty, bo bardziej wrażliwy był niż Brex - ten di'kut*
Offline
-Te, te, te. Panowie. Na cholerę się kłócić, co?-Spytał ich i wstał nagle, stając pomiędzy nimi, chcąc w jakiś sposób nie doprowadzić do starcia między nimi. Co do dżedajki to Zin miał jedynie jedno uczucie. Źle zrobił, nagła chęć zarobienia kredytami nagle zasłoniła mu głowę i teraz ruszyło go sumienie.-Tang na pewno nie byłby zadowolony, gdybyście pozarzynali się obydwaj. Dwaj zajebiści komandosi, którzy zginęli w bratobójczej walce. Tak być nie może. Usiądźcie, a ja wam powiem, że odbije dżedajkę. Mamy Kappę. Coś się z niej wykombinuje.-Powiedział do nich. Uważał, że Kappa jest statkiem złym, ale z pewnym potencjałem. Myślał, że konstruktorzy tego statku zawalili sprawę, ale to wszystko da się naprawić.-Brex...jeśli ty mi nie pomożesz, to chyba Tracyn mi pomoże, co nie przyjacielu?-Spytał go z lekkim uśmiechem. Chciał za wszelką cenę poprawić swoje dotychczasowe uczynki, które jak na razie zasługiwały tylko na pogardę.
Offline
*Te słowa niejako na nich podziałały i trochę się uspokoili, ale tylko trochę, bo każdy z nich inaczej sobie radził z niedawnymi wydarzeniami oraz z rewelacjami Zina. Pierwszy odezwałsię Brex* Pierdol dżedajkę. I tak nawet jej nie znajdziesz w tym bagnie, szkoda czasu, pieniedzy i naszego zdrowia za kogoś, kto jest gówno wart. *Te słowa rozjuszyły jego brata, który chociaż zawsze zachowywał dobry humor to teraz byłśmiertelnie poważny* To co, mamy sprzedawać wszystkich, bo nam się ta osoba nie podoba, co? *Brex w odpowiedzi machnąłtylko ręką i oddaliłsię trochę ,znowu ku drzwiom* Chcę tylko powiedzieć, że ta dżedajka była bezużyteczna. Poza tym, zdzira to była... w parę dni po pogrzebie męża podrywać żonatego faceta? To się nie mieści w moim rozumieniu porządności. Zbawiać świata nie będziemy i nigdy tego nie robiliśmy. Mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie, niż zajmowaniem się przegraną sprawą, bo Zina tknęło sumienie, jakze późno... berzmy dupy w troki i lećmy do Tanga. *Tracyn warknął, bo jego brat był egoistą i pragmatykiem. Niestety... to czasmi innych irytowało ponad miarę*
Offline
Zin należał do osób, które nie chciały zbytnio nikogo trzymać na siłę, toteż w tym przypadku nie było inaczej. Cholera z tym, że Brex był klonem i ciężkie łapsko posiadał, ale Zin postanowił mu się odgryźć.
-Jestem ciekaw co byś zrobił, gdyby Cię Hutt w dupsko grzmocił, ale jak kurwa nie to nie. Nie podoba się to załatwię Ci statek i wypierdalaj. Myślałem, żeś kumpel.-Powiedział do niego i stanął jakby za Tracynem, który pewnie by go obronił w razie czego. Kobdar nie chciał się bić, ale pewnie do tego dojdzie, inżynier straci kilka zębów, ale przynajmniej poświęci się dla kobiety, którą sprzedał. To teraz dziwnie wygląda. Chyba wszyscy przyznają rację, ale Zin nie jest kawałem zimnego skurwysyna. Zaraz po jakimś złym uczynku, rusza go sumienie. Jedni wezmę to za zaletę, drudzy zaś za wadę.
Offline
Trzeba było myśleć szybciej durna pało a nie teraz po fakcie. Przeanalizujmy może zaistniałą sytuację, co? Komu ją sprzedałeś? *Brex stałspokojnie i nie rzucał się na nikogo a Tracyn w końcu się wkurzyłi zdjął z głowy hełm. Minę miałco prawda nie wesołą, ale lepiej tak rozmawiać, niż patrzeć się w wizjer hełmu* Brex ma rację... trzeba przeanalizować sytuację, bo jesli to jakiś gangster to nie mamy szans, nie przy braku uzbrojenia i planu działania... *Tracyn chciał pomóc Zinowi naprawić ten zły uczynek, ale też potrafiłrealnie ocenić ich szanse na powodzenie misji. Jeśli będą proporcje 100 do 1 to raczej szans wielkich nie mają. Mando moze i byli świetnymi wojownikami, ale nie herosami nie do zatrzymania*
Offline
-Te, te, te...Tylko nie durna pało...A chuj...niech Ci będzie.-Jak już go tak nazwali to już niech go tak nazywają. W końcu skurczybykiem się teraz stał, przynajmniej w oczach Tracyna, którego szanował mniej jedynie od Tanga. Zasiadł na zydlu obok Brexa i zaczął przedstawiać całą sytuację.-No skurczybyk ma siana jak lodu. Od niechcenia kupił ten miecz i Virinę. Tak hop-siup, on chyba sra pieniędzmi. A do tego goryli ma. Pewnie najemników też. Chuj wie co się kryje w tych Cielesnych Rozkoszach, ale to wiecie. Jak przerobimy Kappę to nasze szanse mogą wzrosnąć o jakieś...nie wiem.-Zaczął tutaj wykonywać szybkie rachunki. Szacował, rozmyślał, aż w końcu wyszedł mu wynik...-Jakieś...dwie dziesiąte procenta?-Wtedy to cały entuzjazm opadł w Zinie. Doszedł do wniosku, że już nie ma żadnych szans na uratowanie Viriny, ale zaraz po tym wpadł na inny pomysł.-Te. A jak poinformujemy Tanga? Przyleci i pomoże.-Zaproponował. Od razu z kieszeni wyciągnął komunikator, coby szybko odnaleźć kontakt, który zapisany był "Tanguś".
Offline
*Brex też zdjąłhełm ale mine miałtaką ,ze lepiej mu teraz nie podpadać. Wysłuchałrealcji Zina i uśmiechnąłsię tak, że lepiej by tego nie robił* No tak ,to on ma armie ochroniarzy i najemników, pewnie brońz wyższej półki... liczyć sie trzeba z moździeżami i wyrzutniami rakiet... no to faktycznie, nasze szanse są bardzo wysokie, nie licząc tego, że jego posiadłość, gdziekolwiek ona jest, będzie przypominać twierdzę. Niewiadomo nawet, czy ją nadal ma, w końcu handluje ten ktoś niewolnikami pewnie i moze być na drugim krańcu Galaktyki! *Podsumowałwszystko bardzo łądnie a jego brat zmarszczył czoło* No ma niestety rację, bez informacji o jej losie niczego nie zrobimy... trzeba ją w ogóle odnaleźć, tylko jak? My z Brexem trochę się w oczy rzucamy... *No i też nie znali się na tym, oni byli od wchodzenia z hukiem na tyły wroga a nie od szpiegowania. Od tego byłA'den i ARC*
Offline
Zin dalej analizował sytuację do tego stopnia, że wyciągnął swoje PDA i pogrążył się w obliczeniach. Znaczy uszykował stary model algorytmu i rachunku prawdopodobieństwa, coby potwierdzić tylko najgorsze. Pomimo tego jeszcze nie stracił do końca nadziei. Rzucił komunikator do Tracyna i wstał z miejsca.
-Dzwoń do Tanga. Ja idę po kredyty.-Powiedział i obszedł Kappę dookoła. Otworzył jedną ze swoich szafek, w której to zazwyczaj chował kombinezon roboczy. Otworzył ją i wyciągnął dokładnie odliczone czterysta kredytów. Uśmiechnął się lekko pod nosem i wrócił po czym schował pieniądze szybko do portfela.-Musimy przerobić grata, coby się przydał podczas misji.-W sumie można byłoby zacząć go rozkręcać. Stanął przed nim i zaczął rozmyślać. Musiał spisać listę rzeczy, którą trzeba kupić (Ukraść?)
Offline
*Klony nie musialy robić obliczeń by wiedzieć jakie mają szanse. A były one bliskie zeru, bo mieli doświadczenie bojowe. Co prawda gdy służyli w WAR to rzucali ich do misji znacznie gorszych, ale mieli na sobie Katarny, a to było znaczne wsparcie. Z tymi pancerzami to nawet Mandaloriańskie Beskar'gamy równać się nie mogły, ale to zupełnie inna klasa. Katarn bez plecaka warzył prawie dwadzieścia kilogramów i stworzony był z najtwardszych metali. Dodatkowo systemy komputerowe... jeden egzemplarz kosztowałsto tysiecy kredytów, a więc sporo.* Próbuję, ale pewnie dalej w nadświetlnej jest... *O ile przeżył... to zdanie zawisło między Brexem a Tracynem ale próbowali dalej. W końcu zostawili mu wiadomość, by się z nimi skontaktował jak najszybciej*
Offline