Gra PBF w świecie Star Wars, rozgrywająca się w czasach Młodego Imperium.
Spierdalaj! Bo będzie strajk! *Warknął Brex i nie żartował. Miał już serdecznie dosyć tej roboty i jak się Tang pojawi to zataszczy się na jego frachtowiec i choćby miał błagać, to poleci na Dxun, tam postrzela, odreaguje i cześć. A Tracyn spojrzał na tą część i dalej się bujał* Spokojnie, nie popsuje się... a teraz idź gdzie tam miałeś iść i nie narzekaj. Popilnujemy *Czyli coś pewnie popsują, bo to "Tangi" są, nie lubią nudów i zawsze znajdą jakąś głupią Mandaloriańska grę, w którą we dwóch zabawić się można, przyprawiając o ból głowy biednego Zina* No idź żesz kurwa, bo patrzeć już nie umiem na nic a zwłaszcza na ciebie, bo przypominają mi się te silniki... *Jęknął Brex i zamknął oczy*
Offline
-Nie i chuj. Na razie ochoty nie mam.-Powiedział Zin. Tutaj ma Tracyna, a z nim raczej nie da się nudzić, a poza tym doskonale wiedział co oznacza te ich pilnowanie. Pociągnął nosem, spojrzał na Brexa i rzucił mu.-A miałem Ci sukinkocie wafle załatwić. Za dobrą robotę. Chuja zobaczysz, a nie wafle.-Powiedział do niego i zrobił głupkowatą minę. Po chwili zebrało mu się na zwierzenia, bo tak naprawdę to Kobdar miał jeszcze tyle niespełnionych marzeń, które chciałby sobie spełnić, nawet teraz.-Co wam powiem, to wam powiem, ale wam powiem, że...zawsze chciałem się nauczyć strzelać. Składałem pukawki w Blas-Tech, ale nikt nie kazał mi się nimi pobawić. Mam tylko...-Wyciągnął swój blaster. DC-15s. Takiego samego używali komandosi republiki.-De Ce pietnachę...jeszcze już w nie najlepszym stanie.-Obejrzał swoją broń dokładnie. Wymagała konserwacji i to porządnej. Z drugiej strony chciał się tego pozbyć, na rzecz czegoś lepszego od tego badziewia.
Offline
Zlituj się kurwa! *Krzyknął Brex, który chyba już drgawek dostawał. Gorszych tortur nigdy w życiu nie zaznał a to... no cóż nawet jego szkolenie komandosa nie przygotowało go do technogadki Zindarada. Toż to koszmar dla biednego wojaka* Ech... Zin widzisz, Brex umiera. I chyba jest zgodny co do tego, że za święty spokój to cię strzelać nauczy, co Brex?*Wyszczerzył zęby Tracyn a jego brat jęknął przeciągle, bo głęboko w shebs miał marzenia Kodbara* Kurwa! Jak stąd się wyniesiesz na minimum 10 godzin to nauczę cię nawet strzelać z granatnika! Zmiłuj się no, rzygam już plazmami, tarczami, moderatorami... dajcie wy mi święty spokój! *A drugi klon? Wyszczerzył mordę tak, jakby gwiazdka nadeszła szybciej w tym roku (czy inne tam święto wielkie)* Dobra Zin, idź tam się napij, ja go ogarnę i będzie dobrze... bo biedak załamanie przechodzi *Czyli po Tracynowej kuracji będzie jeszcze gorzej*
Offline
-Dobra, dobra Brexiu. Wyniosę się nawet na dwanaście godzin.-Powiedział do niego i wyszczerzył zęby jeszcze szerzej niż zwykle. W tym przypadku był bardzo podobny do Tracyna. Obydwoje lubili uprzykrzać innym życie, tyle, że Zin robił to większości ludzi, którzy mieli to "szczęście" go spotkać. W każdym razie, Zin tylko otarł twarz, coby umorusana nie była i postanowił wyjść.-Fumbor mi miejscówkę na noc załatwi. Do jutra.-Powiedział do nich i opuścił warsztat. Na samą wieść, że będzie uczony strzelania, Kobdar aż podskoczył z radości po wyjściu z hangaru. Nucił sobie swoją ulubioną piosenkę i przechodził na drugą stronę małego mostu, który łączył właśnie wejście do hangaru i do kantyny. Jakoś żadna lampa nie zgasła, gdy inżynier obok niej przechodził, to dobrze. Nie wygląda aż tak źle. Wszedł po staremu, jakby był nadal właścicielem kantyny.
Offline
*Drzwi do hangaru się otwarły i cała ta karawana weszła do środka gdzie nie było aż tyle miejsca z powodu częściowo rozebranego Imperialnego, a dawniej Republikańskiego promu typu Kappa. Cóż, to był poroniony projekt Zina, którego oni za cholerę nie rozumieli, ale trudno. Na ziemi sporo części i narzędzi było, wszystko posegregowane, bo Kodbar był strasznym pedantem. Dalej w rogu śpiwory, czyli tutaj też mieszkali. Pięknie... I gdzieś tam jakieś dziwne ślady jak gdyby po strzałach i wybuchach* No to rzeczy tam do naszego rogu... ukryjemy to sami już *Wskazał miejsce Tracyn a Brex polazł gdzieś*
Offline
*Czemu ją przepuścili, to by chciała wiedzieć. mruknęła coś pod nosem i wkroczyła do owego ukrytego miejsca z niejakim westchnięciem ulgi. kantyna nie. I dobrze. Mniejszy driod zapiszczał binarnie, na co ta tylko się skrzywiła. Większy wciąż milczał jak i jego właścicielka. Tylko zielone oczyska przebiegły po wnętrzu, w jakim sie znalazła i pochyliła, by coś na małym droidzie wystukać. teraz nie miała ochoty nawet wargami ruszać.* Gdzie to rozładować wszystko? *Cybernetyczny głos pozbawiony emocji. Jakby wszystko było naturalne. Wciąż im nie ufała na tyle, by pozwolić swe zabawki ruszać..*
Offline
*No to powiedzieli... ale Tracyn westchnął i wskazał narożnik ze skrzyniami, po przeciwnej stronie ich legowiska. Tam mieli różne pierdoły poukrywane* Tam poproszę... [i/]*Ale uśmiechnął się mówiąc to a Brex gdzieś buszował po Kappie, szukając czegoś. Kopnął w coś, zaklnał pod nosem, bo to cholerstwo rozebrane go wkurzało. Wyszedł w końcu z nachmurzoną miną.* [i]
- No Tracyn nie bądź taki, wysadź to w powietrze i będzie spokój...
- Nie i już. Nie po to się z tym meczymy od trzech tygodni by to wysadzać.
- Ale ja już sram i rzygam śrubkami, a kable to mi z uszu wychodzą!
- Trza się nie opierdalać... byśmy to skończyli...
- A osik nie skończyli, Zin ma nasrane w głowie...
- A idź ty degeneracie, tylko byś strzelał i strzelał. Jak kocham moje bomby, nie wiem czemu cię z kadzi na Kamiono wypuścili...
- Boś ty miernota i pajac, nawet ze snajperki strzelać nie umiesz...
- Ho, ho, ho proszę proszę, sie wielki "łowca" odezwał! A kto ci shebs uratował na Geonosis, co? Gdyby nie ja to by cię zgwałciły te owady!
- Zawrzyj paszcze, wypadek przy pracy... Twoja stara chyba puszczała się z huttem!
- Eee... Brex, gdzie to słyszałeś?
- W kantynie, bo co? Fajnie zabrzmiało mi to zapamiętałem.
- Tylko wiesz... my nie mamy starej, czyli matki, a nawet jeśli, to ona też jest twoja...
- A no, faktycznie...
*Klon podrapał się po głowie zmieszany, bo teraz konsternacja nastała taka lekka. Ten hangar zdecydowanie wywoływał u nich zbyt duże uczucia i znowu się kłócili. Jak zwykle, ale rezultat był zaskakujący. Czekali teraz tylko na rozładowanie tych rzeczy*
Ostatnio edytowany przez Tangorn (2010-07-26 22:33:03)
Offline
*Ramionowzrusz. Aha. Wynieś, przynieś, pozamiataj. Sel, czego się spodziewałaś, co? orszaku królewskiego i czerwonego dywanu? Nieważne. Skrzywiła się i ruszyła w stronę wskazana, by wszystko wyładować. Ciężkie paczki na dół, lżejsze na górę. metodycznie rozładowawszy droida, przeciagnęła się w końcu i rozejrzała, na bliźniaki spoglądając. "A ten wasz mechanik?" zapytała jeszcze. Nie ma mocnych uparła się, by z nim pogadać. i spełni swa obietnicę. Albo groźbę. Znaczy się - pogada.*
Offline
*No jak sami chcieli wyładować i przenieść no to nie chciała, to się na siłę pchać nie będą, ot pewnie kobieta niezależna. A takie to upierdliwe bestie strasznie. A gdy spojrzała na Tracyna a on na nią (bo Brex kopnął coś i polazł gdzieś, bo mało go to obchodziło) to się domyślił po kilku chwilach o co chodzi* A Zin? Hmm... "U Temeny" pewnie siedzi, to kiedyś był jego lokal, często tam chodzi. *Powiedział spokojnie Tracyn nie będąc świadom, że właśnie jest tam jeszcze Tang i jakaś Jedi. Kolejna do sprzedania...*
Offline
*Wyprostowała się i wygięła w tył, mrużąc oczy. Dopiero gdy kilka kręgów wróciło na swe miejsce, skinęła głową i poruszyła ustami. "Nie będę się pchała z droidami tam. Przekażcie mu, że wpadnę z ofertą wymiany. Powinien być zadowolony o ile będzie miał to, czego potrzebuję." rzuciła tylko bezgłośnie. po czym wzruszyła ramionami i spojrzała na zbiorowisko gratów, jakie tu zostawiła. oczywiście, w swoim prywatnym, "artystycznym nieładzie" jak to sama czasem określała. po czym ramionami wzruszyła. Chyba to było na tyle. mechanika brak, siedzi w kantynie, a ona się tam nie pchała specjalnie. Poza tym - miała swoją robotę, a droid-tragarz przypominający teraz platformę o dość grubej podłodze zdecydowanie potrzebował jej interwencji w bebechy. Pokręciła głowa, machnęła ręką i obciągnęła na sobie koszulkę. "Czas na mnie więc".*
Offline
*Cóż, po odejściu Selene zjawił się Tang, klony ucieszyły się jak cholera, nie widzieli go od trzech tygodni, były wybuchy radości, opowieści i takie tam, szczęśliwe rodzinne spotkanie. A potem Tang zainteresował się tą rozebraną Kappą a że Brex jej nie lubił to go podpuszczał no i poszli obaj próbować. Skończyło się to małym pożarem wywołanym przez spięcie w elektryce, a w czasie procesu gaszenia pierdolnął jakiś przewód ze smarem czy chłodziwem. Cholera wie co...
I tak, jeśli Zin wkroczy do Hangaru to zobaczy uwalonego mazią Tanga który lata z gaśnicą i dogasza jakieś tam małe płomyki, Brexa z miną maniaka który wali młotkiem w coś co dalej się iskrzyło (przedtem szybko ubrał swój pancerz by go nie popieściło) i ogólnie panował chaos, wszystko co Zin poukładał to było rozwalone a paczki dostarczone niedawno przez Sel były częściowo rozpakowane i już z nich Tracyn składał granat...*
Offline
Zin wkroczył z impetem do hangaru. W ręku trzymał nie odbezpieczony blaster. Był mocno wkurzony. Widać to było po jego minie. To co zobaczył jeszcze bardziej pogorszyło mu humor. Skrzywił usta w grymasie nieokiełznanej złości. Oddychał ciężko, powoli. Zin. Oddychaj. Oddychaj do jasnej cholery. W końcu wyciągnął blaster przed siebie.
-Stać kurwa jełopy zasrane. Nie ruszać się do chuja, bo powystrzelam jak banthy.-Groźba w ustach Zina zawsze brzmiała nierealnie, ale teraz nabrało to zupełnie innego wyrazu. Zin był wściekły. Wścieklejszy bardziej niż wtedy jak Temena do niego strzelała i dała mu tygodniowy celibat. Stał z miną kata. Oj. Nagrabili sobie nieźle. Zina chyba nigdy nie widziano w akcie takiej desperacji i złości. Pełnej gotowości do strzału z nieodbezpieczonego blastera, który i tak nie wystrzeli. Biedny Zin.
Offline
*Dotarła Jakoś. niech ktoś spróbuje nadążyć za wkurwionym wielkoludem, mając ledwie nieco ponad pięć stóp wzrostu, jeszcze z driodem doczepionym niemal do nogi - to mu Sel pogratuluje. prawie mu się na plecy władowała z rozpędu jeszcze. po czym przesunęła w bok i rozejrzała. Obraz nędzy i rozpaczy, w porównaniu z tym, co zastała tu wcześniej. i jeszcze... paczki. Westchnęła, pokręciła głową.* Kurwa *Rzuciła tylko. Limit słów na dziś przekroczyła i to z nadwyżką na jutro. Zerknęła jeszcze na ogólny bajzel i ruszyła w stronę Tracyna, słowami o staniu się nie przejmując w żadnym wypadku. Chyba zaciekawiło ją to, co klon wyprawiał z tych części... A może nie? Droid wiernie za nią podążał, piskami wyrażając swe niezadowolenie. Ignorowała go dzielnie. Burdel też na niej wrażenia nie robił - był, podobnie jak w jej warsztacie. Choć... ona zareagowałaby podobnie, jakby jej ukochane zabawki rozwalić. Albo i gorzej. Tia. Wkurwiona siwowłosa kobita to coś gorszego niż wkurwiony wielkolud. Zdecydowanie.*
Offline
*Tracyn pojawił się za nimi po chwili, bo szedł okrężną drogą. I zatrzymał się z tyłu Zina, zobaczył jego blaster i się zdziwił. Przecież dureń go nie zabezpieczyła Tang go zje przecież... nie lubi gdy ktoś do niego celuje. Oj będzie rzeźnia... bo właśnie wtedy Mando się zorientował, ze Zin coś do niego krzyczał. Dobra, uśmiechnął się złośliwie, zobaczył broń i trochę nie wytrzymał. A jak jeszcze tą kobietę zobaczył, to już w ogóle... Wyrwał własny blaster z kabury, uprzednio wyrzucając gaśnicę i strzelił Zinowi pod nogi, bo Tang zawsze ma odbezpieczoną broń, a potem się wydarł* Zamknij mordę ty pierdolony inżynierze od siedmiu boleści! Ty się kurwa ciesz że ratujemy to gówno a nie pozwalamy by spaliło się! I nie mierz do mnie z broni w dodatku nie odbezpieczonej tłumoku! Więc z łaski swojej odłóż ten marny pistolecik albo ci go w shebs wsadzę! *Wydarł się czarnoskóry Mandalorianin, nieogolony, trochę zapuszczony i w dodatku łysy, ale sylwetkę miał nadal dobrą. I obserwował ze zmrużonymi oczami tą kobietę a Brex? Dalej z uporem maniaka walił młotkiem o to coś nie przejmując się Zinem.*
Offline
Widząc lecący do niego promień, Zin odskoczył odruchowo. Z Tangiem nie można było w ogóle zadzierać. Rzucił zatem blaster. Dlaczego Zin zawsze zapomina go odbezpieczyć. Jeśli chodzi o to, to Zin był kompletnym tłumokiem, ale nikt nie ma prawa nazywać go inżynierem od siedmiu boleści.
-Słuchaj kurwa. Możesz mówić, że jestem pizda, że nie umiem strzelać, ale nigdy. Przenigdy kurwa. Nie nazywaj mnie inżynierem od siedmiu boleści. Gdyby nie ja, to ARC biegały ze zwykłymi gównami z Blas-Techu. Odwal się i schowaj gnata. Weź gaśnicę i gaś. Brex. Przestań walić tym młotkiem do cholery! Ramę wykrzywisz, a nie mam zamiaru jej prostować. Tracyn...Stój tu.-Zin był tu specjalistą w zakresie wiedzy technicznej, więc niech nikt nie wchodzi mu w paradę. Idioci włączyli generator, wówczas, gdy był tylko styk między obwodem, a złączką. Kretyni do kwadratu. Walenie młotkiem nic tu nie da. Kobdar wbiegł do statku i wyłączył generator w prosty sposób. Wyrywając niemal wszystkie widoczne kable wychodzące z niego.-Nosz kurwa. Tyle roboty mogę sobie teraz w dupę wsadzić...-Powiedział Kobdar nieco podłamanym tonem głosu. Trzy tygodnie pracy poszły na marne. Brex nie miał już po co walić młotkiem. Iskry przestały się ujawniać. Teraz lepiej go zostawić samego. Zin wyszedł tylko ze statku i usiadł pod ścianą, patrząc na dramat z silnikiem jonowym.
Offline