Gra PBF w świecie Star Wars, rozgrywająca się w czasach Młodego Imperium.
Tak kiedyś nazywał się ten wielki plac przed głównym budynkiem Świątyni, ale obecnie jest to obszar pokryty dziko rosnącymi drzewami i krzewami, stary bruk w wielu miejscach został naruszony, fontanny pokryły się bluszczem, wszystko sprawia wrażenie na nietknięte przez cywilizację. I tak jest w istocie, od setek, jeśli nie tysięcy lat to miejsce było opuszczone i natura ponownie wzięła we władanie to, co kiedyś do niej należało. Obecnie jednak Jedi starają się przywrócić temu miejscu dawny blask, łącząc dawne tradycje z zastanym stanem. Po środku wielkiego ogrodu znajduje się prowizoryczne wykarczowane z drzew lądowisko, gdzie mogą osiadać statki przybywające z wizytą.
Offline
*Gdy tylko tajemniczy frachtowiec z dwójką osób mocowładnych osiadł na prowizorycznym lądowisku, to wokół niego zgromadziła się małą grupka Jedi, gotowa w razie czego stawiać opór tym, którzy wyjdą ze środka. Początkowo podejrzewali, że to może jakaś grupka ocalałych członków Zakonu, ale nie dostali informacji o ich przylocie od Mistrza Windu, więc to było podejrzane. Tylko pozostawało pytanie, jakim cudem się tutaj znaleźli? Koordynaty tego miejsca były ściśle tajne...
Gdy rampa frachtowca opadła na ziemię, to na czele komitetu powitawczego stanęła dwójka rycerzy, stateczny i starszy ithorianin oraz stosunkowo młoda ludzka kobieta z ozdobną chustą na głowie, zasłaniającą oczy... nie, nie była człowiekiem, to miraluka. Oczekiwali oni na swoich "gości"*
Offline
*Statek stał jak stał. Jakieś głosy po drugiej stronie rampy, która na razie była zamknięta. Dało się rozpoznać coś w rodzaju* O nie, ja ich witał nie będę! *I wtedy ŁOMOT – trap opadł i oczom (lub immym zmysłom) istoto oczekujących na wydarzenia, na tkle wnętrza statku, które wyglądało zupełnie jak… wnętrze statku wymalowała się figura istoty – wysokiej i chudawej trochę, acz o zbitym ciele zahartowanym w trudach niegdysiejszego zycia na Kalee, świadczącym o sile i nieprzejednaniu. Ręce rozłożone były na boki. Prawa wyglądała jak zaśniedziałe, metalowe kości zakończone niezbyt precyzyjnie chwytną dłonią. Na ów osobniku wisiała brudna koszula bez rękawów i również wątpliwej czystości spodnie. z aś najwyżej… o, to wazne, i w pamiec zapadające. Bo na samej górze był łeb! Twarz pociągła, nozdrza duze, kolce na brodzie, duze żółte oczy pod masywnymi łukami brwiowymi. Po bokach szpiczaste, przedłużone do dolu uszy a na samym końcu i szczycie – łysy czerep* eeee…. A’den… *Kaleeshianin stanąwszy pewnie na stopach niczym tancerz obrócił się w bok* wpiehrrrdol masz za to chuju… echem… to znaczy fiucie, rozumiecie… *Wyszczerzywszy się opuścił łeb względem ramion* bo wiecie… chuj to inaczej fiut, to znaczy to czym chłopy sikają, nie?
Offline
*Gdy ich oczom, a raczej oczom ithorianina ukazała się sylwetka kaleesha to biedny rycerz nie wiedział co powiedzieć i jak to skomentować, bo w istocie był to widok niezwykły i zaskakujący. Jedynie kobieta u jego boku poruszyła się nieznacznie i pochyliła się ku swemu towarzyszowi szepcząc mu na ucho, tudzież organ słuchowy* Kto to jest? *Jako że miraluka postrzegają świat przy pomocy Mocy to nie zawsze są w stanie rozpoznać wygląd danej osoby. Z rasami jest akurat łatwiej, ale trzeba mieć jakiś "materiał" porównawczy, a ona go nie miała. Rozległa się basowa i nieco przeciągła odpowiedź ithorianina. Jako, że ta rasa posiada dwoje ust umieszczonych po bokach szyi* To kaleeshanin moja droga... i to dosyć niezwykły *Kobieta kiwnęła głową i "spojrzała" poprzez Moc na niego, nie wyczuwając w nim niczego groźnego, przynajmniej na tą chwilę. Ithorianin wysunął się nieco do przodu i zagaił, podczas gdy jego towarzyszka mimowolnie chichotała słysząc te wyjaśnienia jeśli chodzi o fiuta* Cóż... jako przedstawiciel męskiego grona wiem co to jest chuj i do czego służy... bardziej ciekawi mnie kim jesteś młody człowieku i co tu robisz? *Głos miał spokojny, bo jego rasa była pacyfistycznie nastawiona do życia, wiec póki co nic Seco nie grozi z jego strony*
Offline
*Na te słowa Secowi – jak to się mówi – ręce opadły, a pysk wygiął się w takim typowym „skrzywieniu” kiedy to po jednej stronie widać zęby, a po drugiej tylko grymas irytacji. Żeby zas okazały się żółtawe, z dwoma zachodzącymi an siebie długimi kłami.* Ele… przephrraszam barhrrdzo kuhrrwa mać – że ja niby co ja rhobie? Banthom kahrrme dhrrobie, nosz... przez tego waszego dżedaja jebanego myśmy tu z nahrrażeniem naszego cennego życia i zdhrrowia psychicznego lądowali, i ty mnie pytasz, co ja tu rhobie… *zamilkł na chwile, i stanąwszy do nich przodem w jeździeckim rozkroku skrzyżował ręce na piersi i odparł* A bo ja wiem… *odparł spokojnie, głosem analitycznym, spokojnym, inteligentnym. Przewalił oczami, spojrzał w chmury, wykonując szczekami ruchy przeżuwania, po czym nagle ten wyraz kontemplacji przerwał i rozluźniwszy ręce podciągnął spodnie* Ten no… nic… kolejna kuhrrwa wasza jebana planeta bez kultuhrrry!
*chyba był bardzo zestresowany. Kolejnym jego ruchem było (w końcu) zainteresowanie się rozmówcami. Przyjrzał im się uważnie, wcale tego nie kryjąc. Zwłaszcza jej, jakby nie było, zawiązane oczy zastanawiają. a co taki Seco może o milarukach wiedzieć? Tyle co w bajce dla syna było* ja jestem Secorsha, a tam w śhrrodku jest A’den, ale to di’kutas wiec go nie zwalam, i moja mamucia kochana, co jak się ktoś doi niej dotknie to łapy upiehrrdole i dwóch dżedajów co się nam cudem ostali po rzezi *tu zaleciwszy ze sobą palce udał, ze mdleje*
Offline
*Ta dwójka spojrzała na siebie skonsternowana, bo nie wiedzieli o co chodzi, byli odcięci od informacji od kilku dni. Poza tym rozmowy międzyplanetarne ze względów bezpieczeństwa ograniczono do minimum, tak wiec tutejsi rycerze nic nie wiedzieli o Mandalore ani o tym, że maja na pokładzie dwójkę Jedi, chociaż już zostali o tym fakcie poinformowani, a przedtem tylko podejrzewali to* W takim razie wybacz Secorsho ale nic nie wiedzieliśmy o waszym przylocie i dlatego to przyjęcie jest takie chłodne, lepiej dmuchać na zimne. I jeżeli pozwolisz, to chcielibyśmy zobaczyć się z tą dwójką Jedi... *Powiedział spokojnie Ithorianin, gdy już Seco skończył swą rozbudowaną odpowiedź, która wrpawiła w lekkie zdumienie ową miralukiankę. Ale nim ktokolwiek wykonał jakiś gest to za plecami tej dwójki rozległ się piskliwy i trochę irytujący chichot, który sprawił, że rycerze Jedi się odwrócili, ukazując stojącą miedzy nimi maleńką zielonkawą postać o wielkich oczach, odstających uszach i siwych włosach, z drewnianą laską w ręku. Ubrany w jakieś łachmany patrzył z dołu na Seco a jego wzrok przewiercał się przez postać kaleesha* Ho ho ho, gościa mamy, tak, tak... dalej, dalej zapraszamy o tak, ja gośćmi się zajmę, wy odejść możecie...*Głos miał nieco piskliwy i najwyraźniej nie radził sobie z basiciem, bo dziwnie zdania budował. Ta dwójka bez słowa pokłoniła się maleńkiej istocie, pożegnali się z Seco i odeszli.* Hmm... hmm... opowiesz mi o przygodach twych może, co?
Offline
ja tez nie wiedziałem nic o tym przylocie, wiesz? Puść dżedaja do konthrrolki tylko… i ktoś mi mało klamki od maszynowni nie uhrrwał, podejrzewam ze to też oni… *Kiedy ten złotogłowy napomknął o zobaczeniu się z jedi, Seco wyszczerzył się szeroko* No! Widać ze wy swoje, kuhrrwa, zabiehrrajcie ich i byle daleko. wykąpani, zaszczepieni, odhrrobaczeni – wiehrrni będą i będziecie z nich pociechę mieć bo ja niestety mam ahrrelgie *I nagle Seco znieruchomiał. Podniósł łeb, oczami przewalił, nasłuchując. Coś lezie i się jakoś chocholi durnowato. Po chwili już jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Yody, które widać wystarczyło, by Seco zamknął się. Może troche ze zdumienia, a trochę na pewno ze strachu. Bo kto to jest Yoda to wiedział chyba każdy.* eeeeee? *”zapytał” w kierunku zielonego gnoma*
Offline
Hmm... hmm... w gębie języka zapomniałeś, co? Ze strachu czy ze śmiechu, hmm...? *I znowu się roześmiał w ten swój zabawny, charakterystyczny sposób i powolutku, kroczek za kroczkiem podszedł do kaleesha, który znacznie nad nim górował, ale w jego przypadku to wzrost i siła nie mają znaczenia.* Cieszy mnie to, że braci naszych do nas przywiozłeś, odwdzięczyć się możemy, jeśli możliwość taką mieć będziemy... *Cóż, jakby nie patrzeć, to Seco dostąpił nie lada zaszczytu, rozmawiając sam na sam z Yodą. Dawniej, za czasów Republiki to każdy chciał chociaż na chwilę z nim porozmawiać, sądząc, ze przyniesie im to szczęście. Takie małe przesądy... A on sam nie był nigdy tym zainteresowany, a teraz z ciekawością przyglądał się kaleeshowi, bo dużo słyszał o tej rasie a sam chciał się przekonać niejako na własnej skórze, czy te pogłoski są prawdą, czy nie*
Offline
*Widać to był sposób na Secorshę. Zaskoczyć go. A chyba bardziej się nie da. Organiczna łapa gada podniosła się by pazurami poskrobać po łysinie. Kiedy Yoda się zbliżał, Seco, nadal trochę zbity z tropu przyklęknął na jedno kolano wyraźnie rezygnując ze swojej „przewagi” w zrostowej* W sumie… chce dwa kotlety schabowe i pól kulo sałatki ze śmietaną dla każdego z mojego statku i kwita będziemy phrrosze pana mistrza.
*Zaszczyt… zdecydowanie, ale Seco tam się jedi interesował jak Nerf astrologią*
Offline
*Yoda spojrzał na niego z rozbawieniem, opierając się ciężko o swoją laskę, przez co wyglądał na jeszcze starszego niż w rzeczywistości, a to raczej trudne jest, zważywszy na jego mocno zaawansowany wiek. Bądź co bądź miał 900 lat* Hmm... hmm... pełny żołądek ważna rzecz, o tak, myślę, że znajdzie się coś dla ciebie i przyjaciół twych, ale dużo obiecywać nie mogę, starzy gospodarze domu nie popisali się *I znowu się roześmiał głośno, zaglądając ciekawskim wzrokiem do wnętrza statku. Yoda wcale nie wyglądał na takiego potężnego, mądrego i szanowanego mistrza Jedi jak o nim mówiono, ale to tylko taka otoczka, skorupa*
Offline
*A Seco wyglądał i zahcowuywał się jak idiota a wcale nim nie był. Pozory są po top by zwodzić. Kaleesh zmrużył oczy i przyglądał się Yodzie otwarcie, może nawet trochę chamsko, można bowiem rzec, ze po prostu się gapił. Ale o dziwo zachowywał się spokojnie* No w sumie to żołądek już jakiś czas niepełny… impehrrium rhozpiździło nam dom i nie było czasu zjeść *odparł jakoś tak dziwnie bez emocji. Pusto? Jakoś tak. Zamrugał, wracając do rzeczywistości* A ile ma pan lat? *&Padło pytanie w stylu Secorshy. W końcu wiedział, ze Yoda to prawdziwy dziadek, i… zachowywał się jak wnuczek*
Offline
*Yoda na chwilę oderwał wzrok od wnętrza statku i przyglądał się spokojnie oczom kaleesha, taki pojedynek na spojrzenia, kto dłużej wytrzyma? Jeśli byłyby zakłady z tego powodu to zapewne największe szanse miałby właśnie Yoda* Hmm... Imperium powiadasz, tak? Opowiedzieć mi musisz co wydarzyło się złego, że przylecieliście tutaj *Nie mieli informacji od Mistrza Windu, więc trzeba je zdobyć drogą pośrednią niestety* Ja? Ja stary jestem oj stary, gdybyś tak stary jak ja był to byś wysuszone drzewo przypominał, o tak... 900 lat liczę sobie już *I wydał z siebie kolejny stłumiony chichot, co świadczyło o tym, że ta rozmowa jest taka nieformalna i można sobie pozwolić na takie swobodniejsze zachowanie*
Offline
*Z cała pewnością, bo Seco nawet nie podjął wyzwania. Złote oczy, kojarzące się komuś niewtajemniczonemu tylko z oczami zza maski Grievousa, od razu uskoczyły w bok. Podtrzymując się ramieniem, usiadł na rampie, na której teraz obaj się znajdowali* Nie chcieliśmy tu przylatywać. Uciekaliśmy. Nie wiem, ten dżedaj znał koohrrdynaty, i po phrrostu - przylecieliśmy. *zmrużył oczy i podniósł spojrzenie na pomarszczoną zieloną twarz* Eee, dupa, ja tyle nie dożyje
Offline
*Tak, te złote oczy przywodziły na myśl Grievousa, ale nikt nie powinien sądzić po pozorach i od razu wyrabiać sobie opinię na temat danej osoby w oparciu o znajomość tylko jednego osobnika, który jakby nie było nie zapisał się chlubnie na kartach historii, choć to zależy od punktu widzenia* Rozumiem, rozumiem... o przylocie waszym poinformowani nie zostaliśmy, dlatego ostrożność nasze działania cechowała... *Stwierdził cicho Yoda, zamyślając się i pochylając nieznacznie swoja głowę. Jego nieco oklapnięte uszy zdradzały, że zamartwiał się czymś. Tyle niewinnych ludzi zginęło przez Imperium... trzeba to zakończyć jak najszybciej. W końcu głowę podniósł i nieznacznie się uśmiechnął, po czym szturchnął swoim kijem kaleesha* Nie, nie dożyjesz... i cieszyć się powinieneś, długi wiek niesie ze sobą trosk wiele i bólu, gdy obserwuje się, jak bliscy odchodzą a ty iść dalej musisz. Ha, jak staruszek już gadam, co? Hmmm... *Te ostatnie "hmmm..." przeciągał długo aż w końcu nerwowo zachichotał jak chochlik jakiś*
Offline
Aaaj, niech się pan mistrz nie przejmuje, wy się całkiem kultuhrralnie jak na dżedajów zachowali! *Zapewnił Seco, naturalnie nie szczędząc gestów szczerości, tak jak teraz – ręki na piersi. Bo Seco bardzo ekspresyjny był* Ja to w ogóle nie wiedziałem, ze taka planeta dżedajsna istnieje… moja żona coś tam mi czasem napomykała, ale ja to musze się przyznać ze nie słuchałem jej… bo na to widzi pan – dżedaje tghrroche wkuhrrwiali, szczególnie jedna, co jej w nieszczęśliwym wypadku mąż zginął a ona się zaczęła puszczać z naszym żonatym sąsiadem... i tak ją jakoś diabli wzięli… *wzruszył ramionami, a słysząc jak Yoda chichocze, sam obnażył zęby* Wie pan, ja to bym chciał na stahrrośc być taki jak mój dziadziuś kochany, niech mu niebiosa lekkie będą, mojej mamusi kochanej tatuś, też na imię Secorsha miał i ja po nim to imię dostałem, bo jak się urodziłem to on, znaczy się dziadziuś nagłej jasności doznał, phrrawie na trzeźwo i zahrraz od stolika wstał, i do domu pobiegł co by mnie piehrrwszemu na ręce wziać1 tak, do dzisiaj bliznę mam! *po czym zaraz jął energicznie koszule ściągać co by się blizną pochwalić. Widać dziadziuś do najdelikatniejszych nie należał*
Offline